www.mariusztravel.com logo



ARGENTYNA
WODOSPADY IGUAZU, BUENOS AIRES I PÓŁWYSEP VALDEZ (wrzesień 2007)   zdjęcia

Po drodze do Buenos Aires postanowiłem ponownie odwiedzić  wodospady Iguazu.  Jest to jeden z cudów świata, który mogę oglądać wiele razy!  Ponieważ wstęp do Parku Narodowego jest 3 razy droższy dla obcokrajowca niż dla Argentyńczyka, na pytanie "z jakiego pan jest kraju?" odpowiedziałem "z Argentyny".  I o dziwo, udało sie!  Niestety pogoda nie była idealna, ale oszołamiająca siła z jaką całe jezioro wpada do Gardzieli Diabla jest czym co można podziwiać niezależnie od warunków atmosferycznych.  Gardziel jest największym spośród 275 wodospadów znajdujących sie w Parku.  Dodatkową atrakcją jest fauna i flora, ale większość zwierząt znika w gąszczu wcześnie rano, odstraszona tłumem turystów, który pojawia sie niezmiennie każdego dnia.

Buenos Aires

Stolica Argentyny, kolebka tango, jest miastem bardziej europejskim niż południowo-amerykańskim.  Zaledwie 100 lat temu Argentyna była jednym z najbogatszych krajów świata, i architektura jej stolicy wciąż to odzwierciedla.  Moim ulubionym miejscem jest Puerto Madero, byłego portu gdzie stare budynki zostały przerobione na bary i kawiarnie, a odnowione dźwigi stanowią ozdobę.  Bonusem w tym roku była sesja zdjęciowa magazynu dla panów, odbywająca się w plenerze właśnie w Puerto Madero.  Nie mogłem oprzeć się pokusie i umieściłem na tej stronie jedno zdjęcie, przepraszam za moją słabość!

Tak więc właśnie tu, w Buenos Aires, dobiegła końca moja kolejna roczna podróż.  Po raz ostatni spakowałem plecak, wyrzucając przy tym stare ubrania i zastępując je butelkami wina, które miałem zamiar przemycić do Anglii.  Pojechałem na lotnisko już 4 godziny przed odlotem.  Pierwszym problemem była moja wiza do USA, bo miałem przesiadkę w Atlancie.  Ostatnio 2 razy zmókł mi paszport i zdjęcie stało się niewyraźne.  Udało się jednak pokonać ta przeszkodę.  Wtedy okazało się, ze nie ma mojego biletu.  Musiałem iść do biura Delty, aby mi wydrukowali nowy.  Trwało to około godziny i wiedziałem, że coś jest nie tak.

Pracownik Delty nie wiedział, dlaczego komputer nie pozwala mu wydrukować mojego biletu, i zaczął dzwonić po pomoc.  Po kilku telefonach wytłumaczył mi, co sie stało.  Otóż kilka miesięcy temu zmieniłem datę powrotu na 22 września, ostatni dzień ważności biletu.  Zrobiłem to przez telefon, dzwoniąc do agencji Expedia, która mi ten bilet sprzedała.  Następnie zadzwoniłem też do Delta, aby się upewnić.  Wszystko było w porządku.  Nie wiedziałem jednak, ze Expedia zrobiła mi tylko rezerwację, ale nigdy nie wystawiła biletu.  Być może dlatego, że komputer na to nie pozwolił.  A nie pozwolił dlatego, ze bilet był już nieważny.  Okazało się bowiem, że bilet był ważny do północy 22 września, ale czasu Greenwich, a nie lokalnego!!!  Tak więc o 20.30 w Buenos Aires, kiedy odlatywał samolot, w Londynie było już pół godziny po północy.  O pół godziny za późno.

Mogłem kupić nowy bilet na miejscu, za jedyne $1900.  To oczywiście odpadało, i powoli uświadomiłem sobie powagę sytuacji.  Nie pozostawało nic innego jak wrócić do hostelu, wyciągnąć z plecaka butelkę wina i poszukać taniego przelotu do Londynu.  Kiedy jednak przeanalizowałem sytuację w jakiej sie znalazłem, postanowiłem zostać w Ameryce Południowej.  Chciałem naprawić błędy poprzedniej podróży i odwiedzić kilka ważnych miejsc w Patagonii, które ominąłem ze względu na koszty w 2005 roku.  Patagonia to kraina geograficzna na południu Ameryki Południowej, o obszarze ponad 900.000 km2, czyli 3 razy większa niż Polska.  Rozciąga się od Ziemi Ognistej na południu do niziny La Plata na północy, od Oceanu Spokojnego do Atlantyckiego.

zobacz mapę Patagonii

Patagonia

Peninsula Valdés

Ten bezdrzewny półwysep o dziwnym kształcie może się wydawać mało interesujący.  Ale kiedy przyjrzymy mu się bliżej, wprost tętni życiem.  Na lądzie bez trudu możemy zaobserwować zwierzęta takie jak guanako, pingwiny Magellana, pancerniki albo strusie.  Na plażach wylegują się kolonie wilków i słoni morskich.  Natomiast w wodzie kryje się największa atrakcja.  W zimie, czyli od czerwca do listopada, u wybrzeży półwyspu zbiera się około 2000 Waleni Biskajskich Południowych, które można podziwiać albo ze statku, albo nawet z plaży.  Styczeń i luty to najlepszy czas, aby zaobserwować orki, które atakują wilki morskie na plaży.  Jako ciekawostkę dodam, że walenie były nazywane przez wielorybników "right whale", czyli "właściwy wieloryb", ponieważ po upolowaniu pływały na powierzchni i były "właściwym" wielorybem do zabicia.  Stąd angielska nazwa brzmi "Right Whale".

Po całonocnej podróży przyjechałem do Puerto Madryn, skąd najłatwiej dostać się na półwysep.  Zazwyczaj w przewodniku szukam taniego hostelu, ale tym razem zrobiłem inaczej.  Na dworcu autobusowym wisiał spis miejsc noclegowych oraz ich cennik.  Zapisałem kilka najtańszych i poszedłem ich szukać.  Znalazłem przyjemny hostel, w którym właściciel od razu zaoferował wycieczkę po półwyspie za $50.  Udało mi się jednak znaleźć 3 inne osoby i razem wypożyczyliśmy samochód.  Kosztowało nas to po $20 na osobę, a do tego mogliśmy jechać gdzie nam się podobało.  Właściciel wypożyczalni, jak się okazało, był polskiego pochodzenia i nawet zaprosił mnie na kolację!

Wyjechaliśmy o 5.30 rano, aby wykorzystać cały dzień, oprócz tego miałem nadzieję, że nikt nie będzie pobierał opłaty za wstęp tak wcześnie.  Obcokrajowiec płaci 40 peso, czyli $13, więc było warto.  Niestety, w budce już siedział strażnik, i nic nie pomogły moje tłumaczenia, że jesteśmy z Buenos Aires.  Nie wiem dlaczego nam nie uwierzył, przecież mieliśmy takie sympatyczne twarze...

Pojechaliśmy na samą północ półwyspu, do Punta Norte.  Na plaży leżało kilkanaście lwów morskich.  Jeden z nich zaczął potężnie ryczeć, ale chyba nie z naszego powodu, bo byliśmy daleko, na tarasie widokowym.  Byłem trochę zawiedziony, że nie można zejść i zrobić zdjęć, ale po powrocie na parking zobaczyliśmy pancernika!  Biegał jak oparzony szukając jedzenia.  Pomimo że nic nie znalazł, został z nami dość długo ale to chyba tylko dlatego, że poczuł się jak gwiazda filmowa, fotografowana bez umiaru przez paparazzi.

Pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża szutrową drogą.  Ciekawiło nas czy można dojść do plaży, więc zatrzymaliśmy się ruszyliśmy w stronę morza.  Wkrótce ukazała sie kamienista plaża, a na niej gromada lwów morskich, tym razem o kilkanaście metrów od nas!  Nic sobie nie robiły z naszej obecności, widocznie czuły sie bezpiecznie pod opieką ogromnego samca.  A on tylko zerknął na nas i ziewnął.  Jasne, taka bestia ważąca kilka ton nie musi się tu nikogo bać.

Pojechaliśmy dalej, do kolonii pingwinów Magellana.  Kolonia liczy kilkaset sztuk, a dorosły osobnik dorasta do 75cm.  Podobnie jak lwy morskie, pingwiny zajmują się swoimi własnymi sprawami, nie bacząc na turystów.  Dreptają do swoich norek wykopanych w ziemi pod krzakami, skubią piórka lub po prostu się wylegują.  Piękne miejsce, ale to nie pingwiny są tutaj główną atrakcją.  Tutaj się przyjeżdża, aby oglądać wieloryby w zatoce Golfo Nuevo, coś co zostawiliśmy sobie na koniec.  Popłynęliśmy specjalnie do tego przeznaczonym statkiem w głąb zatoki w poszukiwaniu ogromnych ssaków.  Nikt nie zagwarantuje, że je zobaczymy, ale już po 10 minutach podpłynęliśmy do "mamy z dzieckiem" i patrzyliśmy jak na przemian się wynurzają i nikną pod powierzchnią wody.  Widziałem nawet wieloryba wyskakującego kilkakrotnie z wody, ale dość daleko od nas.  Płynąc dalej, trafiliśmy na "odpoczywającego wieloryba" który przez ponad minutę tkwił w tym samym miejscu, ze swoją potężną płetwą ogonową wystawioną ponad powierzchnię wody.  Po godzinie wróciliśmy do portu, ale to jeszcze nie koniec wrażeń.  Pojechaliśmy na plażę Doradillo, gdzie w czasie przypływu gromadzą się setki wielorybów i odpoczywają zaledwie 30 metrów od brzegu!  Spacer po plaży w towarzystwie tych ogromnych zwierząt, które ze względu na swoją wielkość wydają się być na wyciągnięcie ręki, jest jednym z tych niezapomnianych momentów, które wynagradzają trudy podróży i na zawsze zostają w pamięci.  zdjęcia