BELIZE
BELIZE CITY I CAYE CAULKER (20 - 24.10.2006)
zdjęcia
Belize to
malutki, mówiący po angielsku kraj nad
Morzem Karaibskim, wciśnięty pomiędzy Meksyk a Gwatemalę. W
Belize
podróżowałem z Cecilią i Kristine. Kristine
została
okradziona w Meksyku i
przekraczała granicę z tymczasowym paszportem. Okazało się to
niełatwe,
pomimo wyjaśnień i próśb. Dopiero płacz zmusił
Meksykanów do ustępstwa.
Powiedzieli, że ją wypuszczą, ale i tak nie zostanie
wpuszczona do Belize.
Spróbowaliśmy. Facet z Belize siedział
wyraźnie znudzony.
Próbował stawiać opór, ale szybko
ustąpił. Udało się.
Wsiedliśmy do starego autobusu, którym kiedyś jeździły do
szkoły amerykańskie
dzieci. Pozostał żółty i ciągle był na chodzie.
W całej Ameryce
Centralnej jest takich autobusów masa. Przezywa
się je "chicken
bus" i są głównym środkiem transportu. Nasz
zatrzymywał się co 5
min, bo ciągle ktoś wsiadał lub wysiadał. Objechał chyba
wszystkie wioski
po drodze do Belize City. Jako plus, zobaczyliśmy kawał
kraju.
Bardzo zielony i gorący. Domy najczęściej biedne,
stare, często
drewniane. Samo Belize City, choć jest największym miastem w
kraju,
przypomina małe miasteczko. Nic dziwnego, liczy tylko 60
tysięcy
mieszkańców. Nie było za bardzo co zwiedzać, więc
od razu złapaliśmy
motorówkę na piękną wyspę Caye Caulker.
Caye Caulker
Kiedy tylko zeszliśmy na ląd, przywitał nas znak "Caye Caulker.
Go
slow" (idź powoli). Tubylcy są bardzo otwarci i życzliwi.
Kiedy się zapominaliśmy i szliśmy europejskim tempem, zaraz
ktoś
krzyknął: "hej, go slow!". To cała filozofia tej wyspy.
Czas płynie tak powoli, przyjemnie. Praktycznie nie
ma tam
samochodów (widziałem 2). Jeżdżą tylko elektryczne
samochodziki, takie, jak na polach golfowych.
Wieczorem przy głównej ulicy gruby facet grilluje
ryby i homary.
Jego "restauracja" to długi stół przy
którym turyści objadają
się pysznymi, świeżymi owocami morza. I oczywiście popijają
lokalnym
piwem. Kiedy wracaliśmy z takiej kolacji zaczepił nas pijany
gościu i
mówi "witamy na Caye Caulker. Kiedy odjedziecie,
będzie nam was
brakować". I opowiedział o tym, że jest kapitanem jachtu i że
organizuje
snorkeling. Myśleliśmy "każdy, tylko nie ten pijak".
Następnego dnia wykupiliśmy całodniowy snorkeling w agencji.
Wchodzimy
na jacht a
tam nasz Kapitan! Zobaczył nas i krzyczy "ambush!" (tak
witają
się tubylcy) Już było wiadomo, że będzie ciekawie.
Pływaliśmy w 3
miejscach, jedno piękniejsze od drugiego. Zafascynował mnie
ten podwodny
świat. Tysiące kolorowych ryb, dużych i małych, niebieskich,
żółtych,
czerwonych. Korale o przeróżnych kształtach dają
im schronienie.
Ryby i rośliny kołyszą się wraz z ruchem wody, jakby morze
chciało ułożyć
je do snu.
Najbardziej podobały mi się wielkie płaszczki i rekiny. Nie
były to
oczywiście ludojady tylko niegroźne rekiny rafowe (Nurse Sharks).
Niektóre miały z 2
metry długości. Nie uciekały, ale płynęły na tyle szybko, że
nie mogliśmy
ich dogonić. Nasz prawdziwy kapitan, Big Steve, złapał
jednego i wypłynął
z nim na powierzchnię. Jednego razu zanurkowałem około 5
metrów do groty i znalazłem
się oko w oko z rekinem. Wiedziałem, że jest niegroźny, ale
sam jego
rozmiar mnie wystraszył. Spokojnie odpłynął, pewnie
przyzwyczajony do
nieproszonych gości od czasu do czasu.
W drodze powrotnej nasz Kapitan przygotował pyszne
ceviche.
Złowił 8
wielkich muszli, po jednej dla każdego. Rozbił je i wyciągnął
małże wyglądające
jak jakieś nieziemskie stwory. Oczyścił je i pokroił.
Do tego salsa
i już mieliśmy najświeższe
ceviche,
jakie kiedykolwiek jadłem.
Wracaliśmy
powoli, jak przystało na Caye Caulker. Słońce było nisko a
woda
krystalicznie czysta. Kapitan puścił muzykę reggae i dolał
rumu do soku z
mango. Wylegiwaliśmy się i popijaliśmy a Kapitan pilnował,
żeby wszyscy
mieli pełne kubki. Wieczorem, kiedy piliśmy piwo w barze
gdzie nie ma krzeseł
tylko hamaki i huśtawki, opowiadał rożne bajki. Na przykład
jak pojechał
do Hollywood, spotkał Eddie Murphy i uczył go mówić po
kreolsku. Następnym
razem kiedy spotkam Eddiego krzyknę "ambush!"
Kolejne 2 dni spędziliśmy na spacerach, kajakach i pływaniu.
Wieczorami piliśmy
rum w ogrodzie przed hostalem. Nie był duży, ale pełen palm
pomiędzy którymi
rozwieszone były hamaki. Czwartego dnia, niestety, musieliśmy
wracać do
Belize City. Dziewczyny pojechały na południe a ja na
zachód do
Gwatemali, gdzie spotkaliśmy się ponownie po 3 tygodniach.
Podsumowanie Belize
Belize to malutki kraj gdzie mieszka zaledwie 250 tysięcy ludzi.
Pomimo małych
rozmiarów ma wiele do zaoferowania: góry,
tropikalne lasy i setki pięknych wysp
na Morzu Karaibskim. Jest to dość drogi kraj, co jest
spowodowane stałym
kursem wymiany. $1 równa się 2 dolary Belize.
Do tego każdy turysta
płaci $18 podatku przy wyjeździe. Belize uznaje
Królową
Anglii za głowę państwa i
jej podobizna figuruje na banknotach. Belize znane jest z
drugiej co do wielkości
na świecie Rafy Koralowej oraz ze światowej klasy miejsc do nurkowania,
np. Blue
Hole.
Te kilka dni spędzone w Belize zapisały się na stałe w mojej
pamięci.
zdjęcia