POLSKA 2009
MIERZEJA WIŚLANA, CZYLI ROWEREM Z GDAŃSKA DO ELBLĄGA (maj
2009)
zdjęcia
Każda podróż, nawet taka 3-dniowa, zaczyna się na długo
przed wyjazdem. Planowanie, zbieranie informacji i przygotowanie
sprzętu to nieodłączna część każdej wyprawy. Dopiero potem nadchodzi
moment wyjazdu. Tym razem był to czwartek poprzedzający majowy weekend.
Cel wycieczki: Mierzeja Wiślana. Długość trasy: 150km. Ruszamy!
zobacz mapę
O 17.30 Ela i ja wchodzimy na stację PKP w Białymstoku. Długie kolejki
po bilet wypełniają poczekalnię. Odczekałem swoje i poprosiłem o "bilet
weekendowy".
- Teraz to się nazywa "bilet podróżnika", ale jest ważny od
19.00 - brzmi odpowiedź.
Zastanawiamy się co zrobić. 2 dni temu pani w informacji powiedziała,
że bilet obowiązuje od 18.00 i o tej właśnie godzinie odjeżdża pociąg
do Warszawy. Aby wycieczka była udana, musi być tania. A to jest
możliwe tylko na bilecie podróżnika. Na szczęście okazało
się, że jeśli pojedziemy o 20.00 to też zdążymy na pociąg z Warszawy do
Gdańska. Znów stanąłem w kolejce.
- 2 bilety podróżnika z dopłatą na rowery poproszę -
powiedziałem stając przy okienku.
- Nie można przewozić rowerów na tym bilecie. Dopłata za
rower jest możliwa tylko do biletu normalnego - odpowiedziała kasjerka.
Znów narada z Elą. Poszedłem do informacji i usłyszałem, że
możemy zabrać rowery, ale dopłatę trzeba kupić osobno tam i z powrotem.
Udało się!
Siedzimy na pustym peronie od godziny. Wyregulowałem przerzutki i
zrobiłem kółeczko żeby je sprawdzić. Jechałem najwyżej
5km/godz.
Widziałem SOK-istów ale nie myślałem, że się będą czepiać.
Błąd! Nie mogli przegapić takiej okazji. Na szczęście skończyło się na
spisaniu i upomnieniu. Taki przykład absurdalnej interpretacji
przepisów, które w zamierzeniu mają chronić
podróżnego, a w rzeczywistości są wykorzystywane przeciwko
niemu.
Wysiadamy w Warszawie Wschodniej. Biegiem lecimy na sąsiedni peron, bo
zaraz powinien tam podjechać nasz pociąg. I wtedy z
głośników rozbrzmiewa suchy komunikat, że pociąg jest
opóźniony o całe 100 minut! A na końcu standardowe:
"opóźnienie może ulec
zmianie". No i uległo. Czekaliśmy 3.5 godziny. Nie tylko my - wszystkie
pociągi były opóźnione. Podobno ktoś ukradł 3km trakcji. SOK
w tym czasie pilnował, żeby nikt nie jeździł rowerem po peronie. Było
już po 2 w nocy kiedy na peron wtoczył się dłuuugi pociąg z Zakopanego
do Kołobrzegu. Był wagon rowerowy, ale w środku kłębiło się już
kilkadziesiąt rowerów. Część wisiała na hakach a część
ułożona
była w
piramidę. Resztę wolnego miejsca wypełniali właściciele
rowerów.
Udało mi
się uprosić kilka osób, żeby się bardziej ścisnęły i jakoś
wpakowaliśmy nasz sprzęt. Zaczęła się 6-cio godzinna
mordęga. Czegoś takiego to ja od 20 lat nie widziałem. Skuleni
ludzie śpiący na
brudnej podłodze, nawet w przejściu między wagonami. Pijana grupa
nastolatków wrzeszczała i ryczała na przemian, a uciszała
się tylko po to, żeby wziąć kolejny łyk piwa albo
odpalić papierosa. Prawie całą noc
przejechałem na stojąco i z wielką ulgą wysiadłem w Gdańsku. Powitał
nas chłodny ale słoneczny poranek. W drogę!
Z Gdańska do Sztutowa
Miasto zrobiło na mnie duże wrażenie. Żuraw, ulica Mariacka, Zielona
Brama, Długi Targ. Byłoby co zwiedzać przez cały dzień, ale naszym
celem była Mierzeja Wiślana. Wyjechaliśmy z Gdańska drogą na Elbląg,
jadąc po chodniku a później poboczem. Minęliśmy rafinerię i
skręciliśmy w lewo w drogę prowadzącą prosto na Wyspę Sobieszewską.
Według mapy kupionej dzień wcześniej (Demart, Pobrzeże Bałtyku z 2007)
mogliśmy jechać na skróty, ale kilka osób
pytanych po drodze twierdziło, że mapa jest nieaktualna bo rozbudowano
rafinerię.
Droga była wąska i ruchliwa, ale po lewej stronie zobaczyłem stary,
wyboisty,
asfaltowy chodnik. Mogliśmy spokojnie jechać z dala od
samochodów. Wkrótce przed nami pojawiła się
Martwa Wisła i most z drewnianą nawierzchnią. Po przejechaniu na drugą
stronę byliśmy na Wyspie Sobieszewskiej.
Przejechanie wyspy nie trwało długo i mieliśmy przed sobą Przekop
Wisły. Tutaj środkiem transportu jest prom linowy "Świbno", napędzany
przez płynący obok holownik. Jest to największy prom na Wiśle. Kosztuje
2 zł (pieszy) i 3 zł (rower). Samochody płaciły 10 zł a do tego stały w
długiej kolejce, którą my z przyjemnością zostawiliśmy za
plecami. Wysiedliśmy po drugiej stronie Wisły, minęliśmy Mikoszewo i
kontynuowaliśmy główną drogą w stronę Krynicy Morskiej.
Jazda nie była ani przyjemna ani bezpieczna - droga była wąska i
zatłoczona. W Jantar z ulgą odnaleźliśmy żółty szlak,
który prowadzi leśnymi drogami aż do Krynicy. To był
najprzyjemniejszy odcinek tamtego dnia. Cisza i spokój
zakłócana była jedynie przez wszechobecne ptaki. Ich śpiew
otaczał nas
zewsząd, podobnie jak świeża zieleń lasu, niedawno rozbudzonego do
życia po długim, zimowym letargu. Po prostu bajka.
Leśna droga miała też swoje minusy - niektóre odcinki były
dość piaszczyste. Zboczyliśmy ze szlaku i dojechaliśmy do plaży koło
Sztutowa. Niestety nie było tam
zbyt przyjemnie, bo od Bałtyku wiał silny wiatr. Rozbiliśmy namiot w
lesie
ale
blisko morza, żeby słyszeć szum fal. Położyliśmy się na chwilę w
śpiworach, bo do zachodu słońca było jeszcze pół godziny.
Zamknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, była już sobota.
Ze Sztutowa do Piasków
Spakowaliśmy namiot i przygotowaliśmy śniadanie na środku leśnej drogi.
Wolałem postawić palnik na piasku, bo od miesiąca nie padało i las był
bardzo suchy. Wiatr ustał zupełnie i zapowiadał się wspaniały dzień.
Zdecydowaliśmy spróbować jazdy po plaży. Mokry piasek okazał
się wystarczająco twardy i początkowo szybko pokonywaliśmy kolejne
kilometry pustej plaży. Jej końca nie było widać ani w kierunku
wschodnim, ani w zachodnim. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się
tak pięknego wybrzeża. Nie myślałem też, że będziemy zbierać bursztyny,
ale jak się okazało, znaleźliśmy ich całkiem sporo. To przez wiejący
poprzedniego dnia północny wiatr na plażach pojawiły się
ciemnożółte bryłki skamieniałej żywicy. Bursztyn znajduje
zastosowanie głównie w jubilerstwie, a największa znaleziona
bryła bursztynu bałtyckiego waży 9.75kg!
Na plaży w Kątach Rybackich zobaczyliśmy 3 małe kutry, a jeden z nich
najwyraźniej wrócił z połowu. Byłoby grzechem nie skorzystać
z okazji. Zapłaciłem 7 zł za 4 sztuki troci i zadowolony zapakowałem je
do sakwy. Pojechaliśmy dalej. Po lewej pluskały fale, a po prawej
ciągnęły się wydmy porośnięte sosnowym lasem. Pomiędzy nimi od
kilkunastu do kilkudziesięciu metrów miękkiego piasku.
Jechaliśmy powoli, bo gdzie mielibyśmy się spieszyć? Jedyne co
musieliśmy zrobić, to zakupy w Krynicy Morskiej. Miasteczko było pełne
weekendowych turystów, pożerających lody i kupujących
kiczowate pamiątki. Jakoś tam nie pasowaliśmy z naszymi obładowanymi
rowerami, więc szybko pojechaliśmy dalej na wschód. Już nie
plażą, tylko zniszczoną asfaltówką. To taka ślepa ulica, bo
o ile z Krynicy można popłynąć promem np. do Fromborka bez potrzeby
powrotu ta samą drogą, o tyle dalsza jazda po Mierzei Wiślanej musi
oznaczać powrót do Krynicy. Ostatnia miejscowość przed
granicą z Rosją to Piaski, oddalone o 12km od Krynicy.
Drogą jeździ mało samochodów, ale jest uciążliwa z innego
powodu. Mianowicie teren jest pagórkowaty i trzeba pokonać
wiele krótkich, ale stromych podjazdów.
Pedałowałem właśnie pod górę kiedy zobaczyłem jakiś
zielonkawy papierek w trawie przy drodze. Serce zabiło mi szybciej - to
była najprawdziwsza stówa! Schowałem banknot i pojechałem
dalej. Po 100 metrach z niedowierzaniem podniosłem kolejne 3
banknoty!!! Razem 400 zł! Od samego rana był to wyjątkowy dzień. Gdzieś
po drodze usmażyliśmy nasze rybki i dojechaliśmy do plaży w Piaskach.
Do granicy rosyjskiej mieliśmy tylko jakieś 2km, ale ciężko się
jechało. Jednak bardzo chciałem tam dotrzeć, bo miałem pewien plan.
Tam, na końcu Mierzei, nie było dokąd uciekać. Po lewej woda, po prawej
woda, a z przodu rosyjskie wojsko. Ela była w potrzasku :)
Więc wykorzystałem sytuację. Wyciągnąłem pierścionek i spytałem, czy
wyjdzie za mnie. Odpowiedź, zgodnie z przewidywaniami, była twierdząca.
Hurrraaa! Wypiliśmy po koreczku wódki wiśniowej i
pojechaliśmy leśną drogą w stronę Piasków. Robiło się
późno
więc rozbiliśmy namiot na stromej wydmie przy samej plaży. Patrzeliśmy
na znikające za horyzontem słońce a butelka z wiśniówką
robiła się coraz
bardziej pusta. Ten dzień był niezwykły do samego końca.
Z Piasków do Elbląga
Ponieważ przez pierwsze 2 dni obijaliśmy się, w niedzielę
musieliśmy zrobić ponad 70km. Nie jest to dużo jak na rower, kiedyś w
Szkocji zrobiłem za jednym zamachem 64km na nogach i po
górach.
Musieliśmy jednak zdążyć na pociąg. Znów jechaliśmy po
plaży, ale wiatr był niesprzyjający i ciężko nam szło. Na plaże
wyległy
tłumy, a dzieci bawiące się przy brzegu utrudniały jazdę. W Sztutowie
wróciliśmy na asfalt i
skierowaliśmy się na południe. Chciałem jechać czerwonym szlakiem
rowerowym, ale znów mapa okazała się nieaktualna. Szlaku po
prostu nie było. Do Rybiny pojechaliśmy jakąś okrężną drogą, mijając
żółte pola rzepaku. Przejechaliśmy przez most na Szkarpawie
i
kontynuowaliśmy drogą na Nowy Dwór Gdański. Te kilka
kilometrów do Tujska kosztowało nas wiele nerwów.
Na
takiej wąskiej drodze nie było miejsca dla rowerów, a
samochody
śmigały jeden za drugim. Na szczęście w Tujsku zjechaliśmy na podrzędną
drogę do Marzęcina. Byliśmy w samym sercu Żuław Wiślanych. Jest to
teren płaski jak stół, poprzecinany licznymi kanałami i
rzeczkami, z wieloma obszarami depresyjnymi. Najniższy punkt to -1.8m.
Początkowo
chcieliśmy pojechać przez Kępiny, bo tam ciągle funkcjonuje prom na
rzece Nogat. Ale na koniec wybraliśmy krótszą drogę przez
Kępki,
gdzie stoi nowy most. Tam już widać przedmieścia Elbląga. Mieliśmy
jeszcze czas na gotowanie obiadu i zwiedzanie starówki, po
czym
zapakowaliśmy się do pociągu. Początkowo zatłoczonego, ale już w
Olsztynie
zrobiło się pusto. Przysypialiśmy leżąc na siedzeniach kiedy wszedł
konduktor. Obejrzał bilety i stwierdził, że na bilecie
podróżnika nie można przewozić rowerów, a dopłata
jaką
nam sprzedano jest nieważna! Jednak kasjerka w Białymstoku miała rację!
Po kilku minutach konduktor odpuścił, ale już był bliski zepsucia
naszej wspaniałej wycieczki. Na zakończenie dodam, że za znalezione
koło Krynicy pieniądze kupiłem garnitur na ślub z Elą. Jak to
mówią, "łatwo przyszło, łatwo poszło"!
zdjęcia