EGIPT
OAZA SIWA
(grudzień 2010)
zdjęcia
Dworzec autobusowy Gateway w Kairze to raczej wielka i nowoczesna,
aczkolwiek pusta galeria handlowa. Od niedawna uruchomiono nocny
autobus
bezpośrednio do oazy Siwa w pobliżu granicy z Libią. Czas podróży to
około 10 godzin i rano powinniśmy być na miejscu. Jednak już na starcie
było ponad godzinne opóźnienie. Potem korek z powodu płonących
samochodów na autostradzie do Aleksandrii. Wyglądało na to, że osobowy
wjechał w ciężarówkę i się zapalił. Następnie o północy postój z
niewiadomych powodów. Może kierowca odpoczywa? Nie, chyba coś innego,
bo cała autostrada zamieniła się w parking. Może to ta gęsta mgła?
Chyba też nie, bo już zrobiło się widno a wciąż stoimy! Ruszyliśmy
dopiero o 9.30 rano i do Siwa zajechaliśmy późnym popołudniem. Jak się
okazało, policja wstrzymała ruch jednak ze względu na ograniczającą
widoczność mgłę, a my
straciliśmy
cały dzień.
Pierwszy dzień w Siwa
Miasto Marsa Matruh nad Morzem Śródziemnym i oazę Siwa łączy asfaltowa
droga. 300 bardzo nudnych kilometrów. Za oknami kamienista i płaska jak
stół pustynia. Aż do momentu, gdy nagle pojawia się zieleń w postaci
setek tysięcy palm daktylowych i drzew oliwnych. Widać to dobrze ze
szczytu twierdzy Szali, znajdującej się w samym środku Siwa. Poszliśmy
tam zaraz po przyjeździe. Pięciopiętrowa twierdza była zbudowana w XIII
wieku z cegły mułowej oraz kamieni i kawałków soli. Szali
przetrwała setki lat aż do momentu, kiedy w 1926r trzydniowa
ulewa spowodowała wiele zniszczeń. Mieszkańcy zaczęli przeprowadzać się
nowych domów poniżej wzgórza. Obecnie ruiny są w niektórych miejscach
naprawiane, ale wciąż można po nich chodzić praktycznie bez ograniczeń.
Z góry rozpościera się wspaniały widok na całą okolicę. Widać miasto,
wzgórza z wejściami do grobowców, tysiące drzew palmowych, słone
jezioro i w oddali wydmy Wielkiego Morza Piaskowego. Oaza ma aż 80km
długości i 20km szerokości. Ponad 200 źródeł czystej wody od tysięcy
lat podtrzymuje tutaj życie. Niedawno w okolicy znaleziono
najstarszy na świecie odcisk stopy ludzkiej.
Oazę zamieszkuje ponad 20 tysięcy ludzi. Ich kultura różni się od
reszty Egiptu, mówią też własnym językiem Siwi. Nic dziwnego, dopóki
nie zbudowano drogi w latach 80', oaza była odizolowana i odwiedzana
jedynie przez karawany. Zamężne kobiety poza domem noszą pełne burki. O
ile mężczyźni siedzą na krawężnikach rozmawiając, o tyle kobiety zawsze
gdzieś idą lub jadą. Środkiem lokomocji często jest bryczka i osioł,
przy czym powozi zawsze mężczyzna lub chłopiec. W ogóle to trzeba
przyznać Arabom, że nieźle to wymyślili. Kobiety muzułmańskie mają być
skromne, zakrywać się od stóp do głów pomimo upałów i trzymać się z
dala od obcych mężczyzn. Do tego w Egipcie prawie wszystkie są
obrzezane, żeby się któraś przypadkiem nie podnieciła. Natomiast ich
mężowie gapią się na turystki jakby chcieli je wzrokiem rozebrać, choć
Koran tego zabrania. Być może uważają, że te zasady nie dotyczą kobiet
niewiernych? A jeśli już poruszam tematy damsko - męskie, to
ciekawostką jest, że w Siwa jeszcze 100 lat temu na porządku dziennym
były sprawy męsko - męskie. Młodzi mężczyźni spędzali noce poza murami
Szali, pełniąc coś w rodzaju warty. Byli znani nie tylko z odwagi, ale
też ze związków homoseksualnych oraz zamiłowania do wina palmowego i
muzyki. Obecni mieszkańcy oazy stanowczo zaprzeczają i twierdzą, że
żadnych gejów u nich nie było i nie ma. Przypomina mi się wystąpienie
prezydenta Iranu na nowojorskim uniwersytecie w 2007 roku. Powiedział
wtedy: "my w Iranie nie mamy homoseksualistów tak jak wy na Zachodzie.
U nas nie ma takich ludzi". No tak, a Kopernik była kobietą!
Rowerem po oazie
Nie ma lepszego sposobu na zwiedzanie Siwa niż jazda rowerem. Ciekawe
miejsca znajdują się nie dalej jak kilka kilometrów od miasta.
Wieczorem wypożyczyliśmy 2 rowery za 30 funtów, a rano wyruszyliśmy do
Fatnis, nazywaną też Wyspą Fantazji. Było dość zimno i po raz pierwszy
w Egipcie zatęskniliśmy za słońcem. Świeciło coraz mocniej, ale my
jechaliśmy w cieniu palm daktylowych. Kiedy szutrowa droga wyprowadziła
nas na otwarty teren, zobaczyliśmy słone jezioro Siwa. Przy brzegu
bardzo płytkie, ale nie radziłbym wchodzić. Na dnie zalega gruba
warstwa spękanego mułu. Na Wyspę Fantazji prowadzi grobla, kiedyś
otoczona wodą, a teraz bagnem, bo poziom wody obniżył się w ostatnich
latach. Atrakcją "wyspy" jest kilkumetrowy, okrągły basen, położony
wśród wysokich palm. Wybija tam gorące źródło i woda ma temperaturę
prawie taką, jak temperatura ciała. Jak pisałem, tubylcy są bardzo
konserwatywni i kobiety nie powinny kąpać się w dzień. A jeśli już, to
tylko w ubraniu.
Kolejnym punktem programu była wyrocznia Amona. Musieliśmy wrócić do
miasta i pojechać w drugą stronę, gdzie ruch na szutrowej drodze był
większy. Przez jakiś czas jechaliśmy za bryczką, na której siedziało 5
kobiet. Wszystkie ubrane na czarno, z całkowicie zasłoniętymi twarzami.
Czułem na sobie ich wzrok i próbowałem odgadnąć, jak wyglądają i co o
nas myślą. Sądząc po drobnej budowie, musiały być młode. Czy
zazdrościły
Eli, że ma tyle swobody? Że jedzie na rowerze i czuje wiatr we włosach?
A może gardzą kobietami z Zachodu, których skąpy (w ich mniemaniu)
ubiór przyciąga wzrok pobożnych wyznawców Allaha? Na te pytania nigdy
nie poznałem odpowiedzi.
Tymczasem podjechaliśmy do wyroczni. Jest to świątynia wybudowana w
skale 600 lat przed Chrystusem i poświęcona Amonowi. W przeszłości
miała tak duże znaczenie, że władcy ówczesnego świata, np. Aleksander
Wielki, przyjeżdżali do
niej po porady i przepowiednie. Inni próbowali ją zniszczyć, np. perski
król Kambyzes. W tym
celu wysłał liczącą 50 tysięcy ludzi armię, która nigdy nie dotarła do
Siwa. Po prostu ślad po niej zaginął. Przyczyną była prawdopodobnie
niezwykle silna burza piaskowa. Do tej pory nie udało
się odnaleźć wielkiej armii, choć od czasu do czasu ktoś
ogłasza wielkie odkrycie, które potem nie zostaje potwierdzone.
Niedaleko od wyroczni znajdują się ruiny świątyni Umm Ubayd. Do naszych
czasów przetrwała tylko kupa gruzu i kawałek ściany z reliefami.
Świątynia została wysadzona w powietrze pod koniec XIX wieku, kiedy
potrzebowano
materiału do budowy meczetu i budynku dla policji. Jadąc dalej,
dotarliśmy do źródła Kleopatry. Jest podobne do tego na Wyspie
Fantazji, tylko dużo większe, głębsze i częściej odwiedzane.
Wielkie Morze Piasku
Popołudnie mieliśmy zarezerwowane na wycieczkę dżipem po wielkich
wydmach położonych na zachód od Siwa. Tą część Pustyni Libijskiej
nazywa się także "Wielkim Morzem Piasku". My oglądaliśmy tylko jego
brzegi, bo penetracja tego niegościnnego terenu wymaga prawdziwej,
kosztownej i czasochłonnej ekspedycji. Mówimy tutaj o setkach
kilometrów i najdłuższych wydmach świata. Toyota, którą jechaliśmy, na
pewno się do tego nie nadawała. Przed wjechaniem na piasek kierowca
wypuścił trochę powietrza z kół, a potem nacisnął na gaz i w drogę!
Pokonywaliśmy kolejne wydmy z taką szybkością, że
samochód tracił kontakt z podłożem. Czasami podskakiwał tak wysoko, że
moja głowa witała się z dachem. Dziewczyny piszczały z zadowolenia i
panowała ogólna radość. Zatrzymaliśmy się na wysokiej, stromej wydmie,
gdzie mieliśmy uprawiać sport. Chodziło o
sandboarding,
czyli
zjeżdżanie na desce. Muszę tutaj wyjaśnić, że w grupie mieliśmy młodą i
atrakcyjną Ukrainkę oraz pewnego siebie Syryjczyka, który naturalnie
chciał jej zaimponować. Finał jego wyczynów był taki, że chłopak złamał
rękę i
musieliśmy zawieźć go do Siwa. Ponieważ szpital był otwarty tylko do
14.00, kierowca pojechał do "lekarza". Aby zobaczyć, jak wyglądał jego
gabinet lekarski, odsyłam do zdjęć. A "lekarz", pomimo prymitywnych
warunków i nie budzącego zaufania wyglądu, bardzo dobrze dawał sobie
radę. Zbadał kości, nasmarował maścią i za pomocą wystruganych z drewna
patyków unieruchomił rękę.
Zanim wróciliśmy na Morze Piasku, oczywiście bez Syryjczyka, było już
późno. Po zachodzie słońca, kiedy zrobiło się zimno, wskoczyliśmy do
gorącego źródła Bir Wahed. Jest to mała plamka zieleni otoczona
bezkresną pustynią, gdzie wybija jedno ciepłe i jedno zimne źródło.
Dookoła tego ciepłego zbudowany jest basen. Tutaj kobiety
mogą się kąpać w strojach kąpielowych. Kiedy nasze dziewczyny
wychodziły z wody, kierowca
potraktował to jako prywatny show i gapił się z takim
pożądaniem, że chyba pójdzie za to prosto do piekła. Odwiedziliśmy
jeszcze jedno malownicze jeziorko a także miejsce, gdzie można oglądać
skamieniałości. Są one jakby zatopione w skalistym podłożu, częściowo
wydłubane przez turystów. Droga powrotna przebiegała niemal w
ciemności, a samochód nie miał świateł. Kierowca nic sobie z tego nie
robił i jechał jak w dzień. A pewnym momencie nacisnął guzik i okazało
się, że światła są. Nie wiem, dlaczego prowadził po ciemku, ale
Egipcjanie mają taki zwyczaj. W miastach połowa aut nie używa świateł.
Zapalają je wtedy, gdy coś nadjeżdża albo żeby zejść im z drogi.
Podobnie klakson, naciskają go aby poinformować, że jadą. Co kraj, to
obyczaj!