www.mariusztravel.com logo


CHILE
FIORDY PATAGOŃSKIE - PODRÓŻ PROMEM NAVIMAG Z PUERTO NATALES DO PUERTO MONTT (listopad 2007)   zdjęcia

Podróż promem Navimag wzdłuż wybrzeża chilijskiej Patagonii to jedna z najwspanialszych podróży, jakie można odbyć w Ameryce Południowej publicznym transportem.  Trwa ona 4 dni, a w tym czasie Navimag pokonuje dystans 1500km.  Można płynąć z Puerto Montt do Puerto Natales lub vice versa.  Ja wypłynąłem z Puerto Natales 2-go listopada na pokładzie promu "Evangelistas".  Na statek można wejść najpóźniej o 22.00 w piątek, bo rejs zaczyna się w sobotę wcześnie rano.  Z powodu bardzo silnego wiatru nastąpiło opóźnienie, ale nie nudziłem się patrząc, jak ludzie męczą się próbując zamknąć drzwi poczekalni pchane podmuchami wiatru.  Jak by nie było, wiatr to jedna z wizytówek Patagonii.  Był to pierwszy rejs sezonu letniego, co oznaczało podwyżkę do $370 za najtańszą kabinę.  Ale za to prom był prawie pusty, na pokładzie znajdowało się raptem 40 osób.  Dzięki temu można było szybko wszystkich poznać, i wkrótce uformowała się grupka około 15 plecakowiczów z różnych krajów.  Po kolacji (jedzenie było lepsze niż się spodziewałem) wszyscy poszli na górę do baru.  Można tam pić własny alkohol, więc każdy coś przyniósł.  Nie muszę chyba pisać co było dalej.  Wszyscy świetnie się bawili, a ponieważ wygadałem się, że mam urodziny i kończę 29 lat, musiałem wypić kilka kieliszków wódki.  Dopiero kiedy trucizna przedostała się do krwiobiegu przyznałem się, że skończyłem 34 lata.  Wychodzę z założenia, że dopóki inni wierzą w 29, nie ma powodu uczyć się większych liczebników.  Zabawa była wyborna co potwierdzają zdjęcia, których niestety nie mogę pokazać na tej stronie.

Chyba nie tylko ja czułem się średnio, kiedy o 7 rano obudził nas komunikat, że za chwilę będziemy przepływać przez najwęższy kanał naszej podróży.  Szybko się ubrałem i poszedłem na zewnątrz popatrzeć.  Rzeczywiście, manewr nie był łatwy.  Kiedy statek skręcał wydawało mi się, że zawadzi rufą, ale oczywiście nic takiego się nie stało.  Płynęliśmy dalej wśród małych, skalistych wysepek, a dookoła otaczały nas strome i dzikie góry.  Szkoda tylko, że pogoda nie dopisywała, ale trudno.  Deszcz i wiatr to coś, bez czego Patagonia nie byłaby Patagonią.  Za to następnego dnia od rana świeciło słoneczko.  Wszyscy siedzieli na zewnątrz, upajając się dziewiczym krajobrazem.  Wiecznie zielone lasy, góry i lodowce, zupełnie nietknięte przez człowieka.  Tego dnia mijaliśmy wrak "Capitan Leonidas", który utknął na skale znajdującej się pod powierzchnią wody.  W latach 70' statek transportował cukier, aż do czasu, kiedy kapitan Leonidas sprzedał cukier w Urugwaju i umyślnie chciał zatopić statek, aby dostać odszkodowanie.  Ale plan się nie powiódł, towarowiec zawiesił się na skale i agencja ubezpieczeniowa sprawdziła, że nie było na nim cukru.  Leonidas tłumaczył, że towar rozpuścił się w wodzie, ale gdzie w takim razie podziały się worki?  Kapitan stracił licencję i wylądował w więzieniu.

Jeszcze tego samego dnia wypłynęliśmy na pełne morze, ale było dość spokojnie.  Na wszelki wypadek wziąłem tabletkę, bo nigdy nie wiadomo jak będzie.  A podobno niektóre rejsy kończą się masowymi wymiotami o skali niespotykanej na lądzie.  Nawet na studenckich imprezach w akademiku.  Ostatniego dnia znów popsuła się pogoda, ale i tak nie było nic ciekawego do oglądania.  Płynęliśmy po szerokiej zatoce, zmierzając do Puerto Montt.  Już o 21.00 byliśmy na miejscu, ale nikt nie zauważył bo w tym czasie byliśmy zajęci grą w bingo.  Później nadszedł czas pożegnalnej imprezy, a ja poszedłem szybko spać.  Obudził mnie ryk Toma, ponad dwumetrowego Amerykanina, który miał łóżko obok.  Kiedy nie przestawał jęczeć, odsunąłem kotarę i wychyliłem głowę.  Na wprost mojej twarzy znajdował się wielki, goły tyłek najwyraźniej cierpiącego na zatrucie alkoholowe Toma.  Schowałem się jak najszybciej, próbując wymazać z pamięci ten niemiły obraz.  Niestety, po chwili usłyszałem odgłosy świadczące niezbicie o tym, że Tom wysikał się na podłogę.  Zachodziła obawa, że ilość moczu jaką zgromadził pęcherz takiego wielkiego człowieka może zatopić statek, ale na szczęście moje obawy okazały się płonne.  Zresztą i tak byliśmy już w porcie, a następnego ranka od razu po śniadaniu zeszliśmy na ląd.  zdjęcia