www.mariusztravel.com logo



KAMBODŻA
SIHANOUKVILLE (grudzień 2009)   zdjęcia

Jeśli ktoś chce poleżeć na pięknej plaży w Azji południowo-wschodniej, to wybrzeże Kambodży nie jest najlepszym miejscem. Sąsiadująca Tajlandia byłaby lepszym wyborem. A jednak pojechaliśmy do Sihanoukville, miasta portowego nad Zatoką Tajlandzką. Dlaczego? A tak, żeby zobaczyć jak tam jest. Już w autobusie poznaliśmy 3 osoby z Polski i razem pojechaliśmy z dworca do hotelu. Tuk-tuk z pięcioma osobami i bagażem ledwo jechał pod górę, ale ostatecznie dowiózł nas na miejsce. W ciągu dnia uliczka, przy której mieścił się hotel była spokojna, ale wieczorem zupełnie zmieniała swoje oblicze. Liczne restauracje i bary wypełniły się zagranicznymi turystami a głośna muzyka długo w nocy nie pozwalała nam zasnąć. Co prawda to Tajlandia słynie z seks-turystyki, ale Kambodża też jest celem wypraw starszych panów szukających młodszego towarzystwa. Pod wieczór w barach pojawiły się atrakcyjne nastolatki, ubrane bardzo seksownie i najwyraźniej gotowe na wszystko. Rano postanowiliśmy zmienić locum i poszukaliśmy spokojniejszego miejsca. Był to hotel polecany przez Lonely Planet (Sunset Inn). Jeszcze rok wcześniej pełen plecakowiczów, a teraz świecący pustkami. Powód? Właścicielka nie chciała współpracować z tuk-tukami. Bo tak to w Kambodży działa, że kierowcy tuk-tuków przechwytują turystów i wiozą do hotelu, gdzie dostają prowizję. Nawet jeśli ktoś się uprze na taki np. Sunset Inn, to po drodze kierowca będzie namawiał na inny hotel, rzekomo lepszy, tańszy, bliżej plaży.

Wycieczka motorem

Nasi znajomi z Polski mieli doświadczenie w wypożyczaniu motorów, więc była to dla nas świetna okazja żeby spróbować czegoś nowego i zakosztować wolności. Bo motorem można dość szybko i tanio zwiedzić okolicę, zatrzymując się w ciekawych miejscach po drodze. Na początku słabo mi szło, ale szybko się oswoiłem z półautomatyczną, cztero-biegową Hondą i mknęliśmy szeroką szosą za miasto. Całe szczęście, że droga wyjazdowa była prosta, bo tamtejsze reguły ruchu drogowego są trudne do opanowania dla początkujących. Jazda pod prąd, na czerwonym świetle, w 5 czy nawet 6 osób na jednym motorze to w Kambodży codzienność. Trzeba jechać pomału i mieć oczy dookoła głowy. No i najważniejsze - nie bać się!

Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na urocze wodospady, miejsce niedzielnych pielgrzymek całych rodzin szukających odpoczynku od zgiełku miasta. Tubylcy wylegiwali się w hamakach rozwieszonych pod dachem albo rozkładali się z piknikiem gdzieś w cieniu drzewa. Ela i ja weszliśmy pod wodospad, gdzie siła wody była tak duża, że trudno było ustać. Można też po prostu stanąć za wodną kurtyną i wpatrywać się w spadającą masę wody. Zjedliśmy lunch i pojechaliśmy szukać Parku Narodowego Ream bo przeczytaliśmy, że jest tam ładna plaża. Droga była całkiem dobra a motorki szły jak burza. Mijaliśmy biedne domy, gdzie dzieci z daleka wołały "hello!". Było to coś zupełnie innego niż to, co spotykaliśmy poprzednio. W miejscach turystycznych czuliśmy się jak chodzące bankomaty, z których każdy chce wybrać gotówkę. Tutaj traktowano nas jak rzadkich gości, których trzeba przywitać z uśmiechem i pozdrowić.

Kiedy w końcu dojechaliśmy do plaży, było już popołudnie. Był spacer i kąpiel w ciepłych wodach Zatoki Tajlandzkiej. Plaża zupełnie pusta, tylko gdzieś daleko siedziało kilka osób. Nie zakrywając się za bardzo, przebrałem mokre majtki i podszedłem do drzewa, żeby je powiesić. Wtedy nagle z pobliskich krzaków wyskoczył jakiś chłopiec i rzucił się do ucieczki. Prawie w tym samym momencie w jego ślady poszło kilku kolegów. Wtedy zrozumiałem skąd te dziwne szelesty i trzaski łamanych gałązek, które słyszałem wcześniej. Dzieciaki zakradły się lasem i obserwowały nas zza krzaków. Kiedy przypadkowo podszedłem, jednemu puściły nerwy. Musieli mieć niezłą uciechę, choć pewnie zobaczyli więcej niż chcieli.