www.mariusztravel.com logo


PANAMA
WYSPY SAN BLAS, CZYLI RAJ NA ZIEMI (luty 2007)   zdjęcia

Archipelag San Blas składa się z 365 wysp (jak mówią Indianie, 1 wyspa na każdy dzień roku).  Jest zamieszkiwany przez Indian Kuna Yala, którzy wywalczyli sobie autonomię, nie płacą podatków i rządzą się swoimi prawami.  Większość wysp zamieszkuje zaledwie 1 rodzina, ale na niektórych nie ma nic oprócz domów i setek ludzi.  Takich miasteczek jest 48 lub 49, zależnie od tego kogo się spytałem.  Domki zbudowane z drewna, bambusów i trzciny stoją tak blisko siebie, że nieraz ledwo można przejść.  Kobiety ubierają się w tradycyjne stroje uszyte z mola. Na rękach i nogach noszą ozdobne koraliki a w nosie duże kolczyki.  Wszędzie wieszają flagi Kuna i są dumni ze swojej odrębności.

Są 3 sposoby na odwiedzenie wysp: samolotem, statkiem albo samochodem terenowym a potem łódką.  Wybrałem ten ostatni.  Droga prowadziła przez strome, porośnięte dżunglą góry.  Jest przejezdna tylko dla samochodów z napędem na 4 koła.  W jednym miejscu wezbrana rzeka zniszczyła most i przejechaliśmy brodem niczym amfibia, aż do środka wlała się woda.  Dojechaliśmy do rzeki Carti, gdzie było już około 30 samochodów.  Zapakowaliśmy się do "cayuco", czyli długiej łódki z wyżłobionego pnia drzewa.  Ogromnego drzewa.  Po 10 minutach wyszliśmy na brzeg wyspy Carti.  Nad wodą, na palach wbitych w dno stały wychodki, a dalej już tylko domy.  Zostawiliśmy bagaże i popłynęliśmy na wyspę Aguja.

Już z daleka widziałem, że to najpiękniejsza wyspa, jaką kiedykolwiek widziałem.  Malutka, porośnięta palmami pochylonymi nad plażą o bialutkim piasku.  A wokoło niebiesko-zielona, krystalicznie czysta woda.  Od razu zapragnąłem rozbić tam namiot i po trudnych negocjacjach udało się.  Choć $5 to więcej niż hostel w niektórych krajach, nie mogłem narzekać, bo jeszcze nigdy nie rozbiłem namiotu na tak perfekcyjnie pięknej wyspie.  Następne kilka dni upłynęło błogo i bezczynnie.  Wieczorami siedzieliśmy przy ognisku i popijaliśmy rum z kilkoma innymi osobami, które spały w hamakach.  W czasie dnia po prostu nie mogłem nasycić oczu otaczającym mnie pięknem.

Jednego dnia popłynęliśmy na 2 inne wyspy, chyba nawet jeszcze śliczniejsze.  Przy jednej z nich, Isla de Perro, zatopiony był wrak, który teraz stał się kryjówką dla rozmaitych ryb o przeróżnych kolorach.  Najbardziej niezwykła wyspa nazywała się "Un Solo Coco". Jak nazwa mówi, rośnie na niej zaledwie jedna palma.  Sama wyspa to kilka metrów kwadratowych piasku osłoniętych rafą koralową, podobnie jak inne wyspy archipelagu.  Inaczej nie przetrwałyby sztormów.

Moim zamiarem było popłynięcie statkiem towarowym do miasta Puerto Obaldia przy granicy z Kolumbią i przejście wzdłuż wybrzeża do pierwszej kolumbijskiej wioski.  Stamtąd można popłynąć motorówką na drugą stronę zatoki i kontynuować autobusem już w Kolumbii.  Utknąłem jednak na wyspach San Blas i po pięciu dniach pobytu na rajskiej Isla Aguja zdecydowałem się na powrót do Panamy.  Nie musiałem się śpieszyć bo pojawił się ktoś, kto zmienił sytuację żywieniową na wyspie.  Był to Hiszpan Angel, zaprawiony w nurkowaniu i strzelaniu do ryb harpunem.  Przy pomocy całkiem prostego sprzętu potrafił upolować kilka sporych ryb.  Jeśli do tego dodać dziesiątki kokosów spadających codziennie z wysokich palm, nie brakowało niczego oprócz zimnego piwa.  Na szczęście woda kokosowa też smakuje wyśmienicie, a miąsz ze środka to przysmak równy czekoladzie (mlecznej, bo gorzka z orzechami nie ma sobie równych).

Oprócz ludzi, wyspę zamieszkuje jeszcze kilka czarnych ptaków, wielkie legwany, ohydne szczury oraz muchy latające nawet przy silnym wietrze.  Najważniejsze, że nie ma ani komarów, ani żadnych innych gryzących owadów które zazwyczaj rujnują pobyt na plaży.  Legwany spacerują sobie wśród palm i nawet wchodzą do chaty w poszukiwaniu pożywienia.  Życie wydaje się płynąć tak powoli i bezstresowo.  Cały świat to ta wyspa, którą można obejść w 10 minut.  Myślałem, że będę sie nudził, ale się myliłem. Kiedy nadszedł czas powrotu, wciąż czułem niedosyt.

Rodzina, która tymczasowo zamieszkuje wyspę była bardzo miła i chętnie z nimi spędzałem czas.  Zazwyczaj mieszkają w Panamie i opiekują się wyspą tylko 1 miesiąc w roku.  Natomiast głowa rodziny, sprytny i chciwy typ o znienawidzonym imieniu Eugenio, mieszka w Carti i od początku mi się nie podobał.  Kiedy ktoś wyciągał pieniądze, nie mógł od nich oderwać wzroku.  Ciągle za coś kazał płacić, choć wszystko miało być wliczone w $25, które buliłem przez pierwsze 2 dni.  Posiłki to praktycznie sam ryż, a hamak nie jest tyle warty.  Nie tylko ja byłem niezadowolony.  Angel upolował kilka ryb i myślał, że sobie poje.  A Eugenio zwiózł całą rodzinę na Aguja, nakarmił ich, a to co zostało podzielił pomiędzy swoich klientów.  Do tego po powrocie na Carti okazało się, że Angelowi zginęło $10 ze spodni pozostawionych na łóżku!

Najgorsze było to, że powiedziałem Eugenio, że mu zapłacę na koniec.  Bo pieniądze zostawiłem w plecaku, a tylko niezbędne rzeczy przywiozłem na Aguja, gdzie spałem w namiocie.  Byłem pewny, że mi przeszukją plecak wiedząc, że gdzieś tam są pieniądze.  Następnego dnia popłynąłem po resztę dobytku i myślę, że od straty uratowała mnie metalowa siatka, którą oplatam mój plecak.  Nie zamknąłem jednak kłódki myśląc, że jest bezpiecznie, ale widać sam widok stali odstraszył bezczelnych złodziei.  Jeśli Angelowi wyciągnęli pieniądze ze spodni, to co by stało na przeszkodzie, żeby przeszukać mój plecak?  Dwa dni później innemu Hiszpanowi zginęło $60 na Aguja i atmosfera stała się nieprzyjemna.  Zdecydowaliśmy wszyscy razem wyjechać do Panamy, a w samochodzie przez przypadek jechało dwóch policjantów w cywilu, którzy chętnie słuchali naszych opowieści.

Wyspy San Blas były nieziemsko piękne, ale niektórzy Indianie Kuna w ślepej pogoni za dolarami pokazali nam, że wszędzie, nawet na takim końcu świata, trzeba mieć się na baczności.

Pierwsza rzeczą, jaką zrobiliśmy z Angelem po powrocie do Panamy, było kupno biletów do Cartagena w Kolumbii za jedyne $150.  Choć miałem mocne postanowienie, że przez granicę z Kolumbią przedostanę się pieszo bądź statkiem, na koniec poleciałem samolotem.   zdjęcia