PATAGONIA 2007
PENINSULA VALDÉS I EL CHALTÉN (wrzesień 2007)
zdjęcia
Patagonia to kraina
geograficzna w Ameryce Południowej, o obszarze ponad 900.000 km
2,
czyli 3
razy
większa niż Polska. Rozciąga się od Ziemi Ognistej na
południu do niziny
La Plata na północy, od Oceanu Spokojnego do Atlantyckiego. Obejmuje południową część kontynentu i leży w granicach dwóch państw - Argentyny i Chile.
zobacz
mapę Patagonii
Peninsula Valdez
Ten bezdrzewny półwysep o dziwnym kształcie może się wydawać
mało interesujący.
Ale kiedy przyjrzymy mu się bliżej, wprost tętni życiem.
Na lądzie
bez trudu możemy zaobserwować zwierzęta takie jak guanako, pingwiny
Magellana,
pancerniki albo strusie. Na plażach wylegują się kolonie
wilków i słoni
morskich. Natomiast w wodzie kryje się największa atrakcja.
W
zimie, czyli od czerwca do listopada, u wybrzeży
półwyspu zbiera się około
2000 Waleni Biskajskich Południowych, które można podziwiać
albo ze statku,
albo nawet z plaży. Styczeń i luty to najlepszy czas, aby
zaobserwować
orki, które atakują wilki morskie na plaży. Jako
ciekawostkę dodam, że
walenie były nazywane przez wielorybników "right whale",
czyli
"właściwy wieloryb", ponieważ po upolowaniu pływały na powierzchni i
były "właściwym" wielorybem do zabicia. Stąd angielska nazwa
brzmi
"Right Whale".
Wyruszyłem z Buenos Aires i po całonocnej podróży przyjechałem do Puerto Madryn, skąd
najłatwiej dostać się
na półwysep. Zazwyczaj w przewodniku szukam
taniego hostelu, ale tym
razem zrobiłem inaczej. Na dworcu autobusowym wisiał spis
miejsc
noclegowych oraz ich cennik. Zapisałem kilka najtańszych i
poszedłem ich
szukać. Znalazłem przyjemny hostel, w którym
właściciel od razu
zaoferował wycieczkę po półwyspie za $50. Udało mi
się jednak znaleźć 3
inne osoby i razem wypożyczyliśmy samochód.
Kosztowało nas to po $20 na
osobę, a do tego mogliśmy jechać gdzie nam się podobało.
Właściciel
wypożyczalni, jak się okazało, był polskiego pochodzenia i nawet
zaprosił mnie
na kolację!
Wyjechaliśmy o 5.30 rano, aby wykorzystać cały dzień, oprócz
tego miałem
nadzieję, że nikt nie będzie pobierał opłaty za wstęp tak wcześnie.
Obcokrajowiec płaci 40 peso, czyli $13, więc było warto.
Niestety,
w budce już siedział strażnik, i nic nie pomogły moje tłumaczenia, że
jesteśmy
z Buenos Aires. Nie wiem dlaczego nam nie uwierzył, przecież
mieliśmy
takie sympatyczne twarze...
Pojechaliśmy na samą północ półwyspu, do Punta
Norte. Na plaży leżało
kilkanaście lwów morskich. Jeden z nich zaczął
potężnie ryczeć, ale chyba
nie z naszego powodu, bo byliśmy daleko, na tarasie widokowym.
Byłem
trochę zawiedziony, że nie można zejść i zrobić zdjęć, ale po powrocie
na
parking zobaczyliśmy pancernika! Biegał jak oparzony szukając
jedzenia.
Pomimo że nic nie znalazł, został z nami dość długo ale to
chyba tylko
dlatego, że poczuł się jak gwiazda filmowa, fotografowana bez umiaru
przez
paparazzi.
Pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża szutrową drogą. Ciekawiło nas
czy można
dojść do plaży, więc zatrzymaliśmy się ruszyliśmy w stronę morza.
Wkrótce
ukazała sie kamienista plaża, a na niej gromada lwów
morskich, tym razem o
kilkanaście metrów od nas! Nic sobie nie robiły z
naszej obecności,
widocznie czuły sie bezpiecznie pod opieką ogromnego samca. A
on tylko
zerknął na nas i ziewnął. Jasne, taka bestia ważąca kilka ton
nie musi
się tu nikogo bać.
Pojechaliśmy dalej, do kolonii pingwinów Magellana.
Kolonia liczy
kilkaset sztuk, a dorosły osobnik dorasta do 75cm. Podobnie
jak lwy
morskie, pingwiny zajmują się swoimi własnymi sprawami, nie bacząc na
turystów.
Dreptają do swoich norek wykopanych w ziemi pod krzakami,
skubią piórka lub
po prostu się wylegują. Piękne miejsce, ale to nie pingwiny
są tutaj
główną atrakcją. Tutaj się przyjeżdża, aby oglądać
wieloryby w zatoce
Golfo Nuevo, coś co zostawiliśmy sobie na koniec.
Popłynęliśmy specjalnie
do tego przeznaczonym statkiem w głąb zatoki w poszukiwaniu ogromnych
ssaków.
Nikt nie zagwarantuje, że je zobaczymy, ale już po 10
minutach
podpłynęliśmy do "mamy z dzieckiem" i patrzyliśmy jak na przemian się
wynurzają i nikną pod powierzchnią wody. Widziałem nawet
wieloryba
wyskakującego kilkakrotnie z wody, ale dość daleko od nas.
Płynąc dalej,
trafiliśmy na "odpoczywającego wieloryba" który przez ponad
minutę
tkwił w tym samym miejscu, ze swoją potężną płetwą ogonową wystawioną
ponad
powierzchnię wody. Po godzinie wróciliśmy do
portu, ale to jeszcze nie
koniec wrażeń. Pojechaliśmy na plażę Doradillo, gdzie w
czasie przypływu
gromadzą się setki wielorybów i odpoczywają zaledwie 30
metrów od brzegu!
Spacer po plaży w towarzystwie tych ogromnych zwierząt,
które ze względu
na swoją wielkość wydają się być na wyciągnięcie ręki, jest jednym z
tych
niezapomnianych momentów, które wynagradzają
trudy podróży i na zawsze zostają
w pamięci.
El Chalten
Patagonia to pustkowie usiane małymi skupiskami ludzi. Od jednego do drugiego często jest bardzo daleko. Podróż z Puerto Madryn do El Chalten zajęła cały dzień. El Chalten to najmłodsze miasto Argentyny, założone w 1985 roku u
podnóża góry Fitz Roy 3405m, moim zdaniem jednej
z najpiękniejszych na świecie. Od tamtej pory miasteczko
rozrosło się i wciąż budowane są nowe, coraz bardziej luksusowe hotele.
Autobusy dowożą turystów zmodernizowaną drogą, już
prawie w całości asfaltową. Droga okrąża ogromne jezioro
Viedma i podąża w kierunku skalistych gór z daleka
widocznych na horyzoncie. Wyrastają z płaskiej, porośniętej
suchą trawą
pampy
jako granitowe wieże o ścianach tak stromych, że pozostają
wolne
od śniegu i lodu. Za górami natomiast znajduje sie
Lądolód Patagoński Południowy, 3 pod względem wielkości
masa lodu
na
Ziemi, po Antarktydzie i Grenlandii. Moim celem było obejście
masywu Fitz Roya.
zdjęcia