BOLIWIA
ISLA DEL SOL, TREKKING DO MAPIRI ORAZ LAGUNY GLACIAL (wrzesień -
listopad 2004)
zdjęcia
Dokładnie
po 3 miesiącach podróży po Peru przeszedłem granicę i
wylądowałem w Boliwii, w
uroczym miasteczku Copacabana nad jeziorem Titicaca.
Stamtąd
popłynąłem na
Wyspę Słońca i tam 3 dni zabawiłem. Przeszedłem całą wyspę
tam i z
powrotem. Było słońce i piękne krajobrazy, nie da się opisać,
ale mam
to na
kliszy! Dużo pozostałości po Inkach i jeszcze wcześniejszych
kulturach. Na końcu
wyspy są
ruiny, stół z kamieni wielkich i święta skała.
Dobrze że mi przewodnik powiedział, bo nigdy bym nie
przypuszczał, że ta
skała święta! Na tym stole kiedyś Inkowie składali ofiary matce
Ziemi,
czyli Pachamamie. Ofiarami były dziewczyny 15 lat.
Podrzynali takiej
ofierze
gardło i krwią zraszali tą święta skałę. A ja się tam rozbiłem z
namiotem w
tych ruinach. W nocy się obudziłem i mi się przypomniało o
tych
ofiarach, i
przyznam się do strachu. Rano aż mi się śmieszne to wydawało,
że tak się
bałem.
Wróciłem do Copacabana, objadłem się pstrągami i
pojechałem do La Paz.
Miasto jest pięknie położone w dolinie i otoczone
górami. Ale
nie podoba mi się ,
tłok, hałas, a supermarket gdzieś daleko. Pojechałem do
miasteczka
Sorata, żeby
obejść taką górę super (Illampu) w tydzień, ale tyle
rabunków jest na szlaku że
nawet przewodnicy omijają z daleka ten region. Więc
niechętnie
poszukałem
czegoś innego. Znalazłem coś wymarzonego dla mnie, w książce
pisze że
to trek
dla "atletycznego masochisty z dedykacją". Jadowite węże,
mrówki
jedzące
namioty, roje pszczół, itd. Musiałem wziąć
przewodnika, bo
nie ma nawet mapy
tego regionu.
Trekking dla masochistów, czyli Mapiri
Zaczęliśmy w górach na wysokości 4800m, chmury, ślisko.
Mariano
przewodnik ośmieszał mnie
zasuwając pod górę jak perszing. Skubany założył
klapki, zwykle ciuchy,
zawiązał tobołek na plecach i tyle go widziałem. A ja buty,
gore-tex,
plecak
warty tyle, co jego dom (naprawdę!). No nic, na drugi dzień
zaczęliśmy
schodzić
w dół, zaczęły się rośliny, drzewka. Dzień 3 nigdy
nie
zapomnę. Padało cały
dzień, ścieżka to był tunel którym płynęła rzeka, wszystko
mokre, nie pomógł
gore-tex ha ha. No i pełno zwalonych drzew, trzeba się
schylać. Potem
to nie
wystarczyło, zaczęliśmy się czołgać po kilka metrów w błocie
i wodzie, z
ciężarem na plecach. Wkoło dżungla, i tylko taki mały ciemny
otwór, wychodzę z
niego i już widzę następny. Tak chyba wygląda poligon, tylko
że
żołnierze mają
motywację, że to dla ojczyzny :) A ja za jakie grzechy?
Mariano
mówi, że często
ludzie się załamują i po prostu płaczą, szczególnie pod
koniec dnia gdy trzeba
przejść przez błoto prawie do kolan! Ja miałem to gdzieś, bo
i tak
wszystko
mokre i brudne. Dzień 4, założyć mokre ciuchy i
znów w
dół po śliskich
kamieniach. No i wpadłem w dziurę i porządnie stłukłem
kolano, ciągle
boli po 3
tygodniach. Ale do cywilizacji 3 dni więc musiałem kuśtykać.
Dzień 5 i 6 było
słońce,
gorąco, przedzieranie się przez gąszcz, trawy gdzie jest pełno węży.
Widziałem
tylko 2 i nie jadowite na szczęście. Owady różne
dziwne, nie
można się
zatrzymać bo zaraz coś ugryzie, no i jeszcze komary z malarią.
Dzień 7
doszliśmy do plantacji bananów, potem rzeka a tam
rój rożnych pięknych motyli.
Powrót do Sorata książka określa jako horror.
Jedzie się
dużym dżipem,
czekaliśmy do 4 rano zanim zebrał ludzi. To był dżip towarowy, mała
kabina, a
tylu tylko deski. Takie wyboje (W Boliwii tylko 5%
dróg ma asfalt,
a 20% jest
przejezdnych cały rok) że nie wiedziałem, gdzie sie podziać.
Kierowca
namawiał
na kabinę ale ja koniecznie chciałem doświadczyć w pełni boliwiańskiej
podróży.
Jechaliśmy ciągle w górę, skończyła sie dżungla,
zaczęło sie kurzyć.
Ciuchy
były białe, a gęba czarna. Potem wsiadło tyle ludzi, że
jechaliśmy na
stojąco,
moja jedna noga w środku, a druga się nie zmieściła. Dwie
godziny wisiałem trzymając
się
rurek. O stanie tej drogi niech świadczy fakt, że jechaliśmy
10 godzin,
a to
tylko 90km!
Okolice Sorata - trekking do Laguna Glacial
Po 2 dniach odpoczynku poszedłem do Laguna Glacial, piękne jezioro
wysoko w
górach, 5000m, z lodowcem wpadającym z jednej strony.
Tam
spędziłem 4 dni
delektując się pięknem otaczających 6-cio tysięczników.
Wszedłem na górkę
skalistą skąd rozpościerał się przepiękny widok na lodowiec i jezioro.
Nawet
pływałem
pomiędzy bryłami lodu. Tak zimno że nawet nie bolało.
Mam zdjęcia,
bo
inaczej sam bym nie wierzył. 3 razy płynąłem do bryły lodu
żeby zrobić
zdjęcie, bo nie byłem pewny czy na pewno dobrze wyszło. Po
wyjściu
okazało się, że nie mam czucia w stopach, i się wystraszyłem.
Na szczęście
w drodze powrotnej do namiotu rozgrzałem się, ale całą noc marzłem bo
tyle
ciepła straciłem. Raz poszedłem pod lodowiec, ściana lodu 20-30m z 3
stron,
trzaska, pęka,
jakby burza taki huk. Aż nagle trach, kilka ton
lodu się
oderwało i z
hukiem runęło do wody, nie mogłem się ruszyć z wrażenia.
Przytłoczył
mnie ogrom
i siła, a byłem oddalony o 20m i fala wielka szła szybko. Na
szczęście
tylko
trochę mnie spryskała bo wysoko siedziałem na głazie.
Następnego dnia poszedłem na lodowiec pod górą Ancouma 6400m
z grupą która się
tam miała wspinać. Wieczorem chmury opadły i mieliśmy
zachwycający
widok na
ośnieżone góry w świetle zachodzącego słońca.
Szczęka mi
opadła, szkoda tylko że zabrakło mi kliszy. Oprócz
tego po drodze wcześniej poślizgnąłem się i
rozwaliłem
aparat. W sumie działa, ale obiektyw się rusza cały, i muszę
kupić
nowy.
Wspinacze wyszli w nocy ale wrócili po 3 godzinach bo bardzo
zimno, szczególnie
na porywistym wietrze. Ja w ogóle nie spałem bo
cholernie
zimno, -16C
według zegarka , ale pewnie nawet zimniej, bo mi woda w termosie
zamarzła. A
lodowiec wkoło i pode mną pękał z hukiem ciągle, i kawałki lodu spadały
w
szczeliny gdzieś obok. Wiadomo ze nie wpadnę w szczelinę
centymetrową,
ale sam
złowrogi huk pękanego lodu robi swoje. W 7 godzin zszedłem
prawie
biegiem do
Sorata, z 5600m na 260mm, 3km w dół! Zależało mi
bo nie
miałem już jedzenia, a
po ciemku niebezpiecznie. Dzieciom nie dałem
cukierków to
rzucały za mną
kamieniami, każde napotkane dziecko mówi "daj mi coś", nawet
dorośli
się proszą. Bieda, wiadomo, ale mają co jeść i w co się
ubrać. Po tym
zejściu 2
dni nogi bolały haha. Wróciłem do La Paz,
skoczyłem do Peru
na 1 dzień i
wróciłem, żeby nowa wizę dostać.
Choro trek
Poszedłem na Choro trek, znowu zejście z gór do dżunglii.
Gór nie widziałem bo
chmury i mgła. Zmokłem 2 dni, na trzeci, juz w dżunglii,
słońce. Po
drodze jest dom Japończyka który się osiedlił w dżungli
przed wojną, teraz jest
stary i zgarbiony, ale coś niesamowitego co on tam zrobił.
Pięknie
wszystko
zadbane. Ma atlasy, książki, pokazuje, opowiada, ciągle
jestem pełen
podziwu
dla tego wyjątkowego człowieka.