BOLIWIA
SALAR DE UYUNI, LAGUNA CELESTE ORAZ TUPIZA (wrzesień - listopad 2004)
zdjęcia
Złodzieje w La Paz
A dziś na ulicy w La Paz podchodzi gościu mówi, że jest z
Ekwadoru i szuka
hotelu. Za chwile podchodzi następny, pokazuje legitymację i
mówi, że jest
z policji. Chce
zobaczyć paszporty, bo dużo jest fałszywych. Obejrzał i
mówi, że musimy
sprawdzić na policji po czym zatrzymał taksówkę.
Ja tyle czytałem o takich
przypadkach a i
tak dałem się zrobić i wsiadłem. Zatrzymali się w pustej
uliczce, i
"policjant" sprawdza
tego niby z Ekwadoru. Plecak, pieniądze itd, kieszenie, niby
że
narkotyki.
Teraz jak myślę o tym to cieńko grali, ale wszystko szybko
się dzieje.
On mówi
że teraz ja, plecak sprawdzić chce, ale mowię że na policji dam a nie w
taksówce, gaz
łzawiący już miałem gotowy. Po drodze mówiłem że
aparat mam
zepsuty, może dlatego
powiedział że mogę iść, a ten z Ekwadoru nie ma wizy i będzie
deportowany.
Wysiadłem z samochodu i zniknęli. Poszedłem na
policję i oczywiście to
byli
złodzieje, i podobno miałem niezłe szczęście że tak się skończyło.
Przygoda i
przestroga.
Uyuni - największa słona pustynia na świecie
Następnie pojechałem na południe, do miasta Uyuni. Stamtąd
dżipem 4-ro
dniowa
wycieczka po pustynnych bezdrożach południowo-zachodniej Boliwii.
Najwspanialsze krajobrazy, 2 klisze dziennie
pstrykałem (ograniczałem
się). Dzień
1 to największa na świecie słona pustynia, Salar de Uyuni.
Kiedyś to było jezioro
słone, ale wyschło i teraz
to jest pustynia soli płaska jak stół, jak okiem sięgnąć.
Tylko
gdzie niegdzie wyspy
z wielkimi kaktusami. Niesamowite miejsce.
Dzień 2 to 5
jezior, brzegi
białe od soli, mnóstwo flamingów, wulkany
dookoła. Potem skała o nazwie
"drzewo", ciężko opisać ten dziwny kształt. U dołu skała
zwęża się
do kilkunastu centymetrów ale o dziwo stoi!
Na koniec dnia jezioro
czerwone jak krew. Kiedy zobaczyłem zdjęcie to myślałem ze
photoshop, ale
jednak nie. Dzień 3 to jezioro zielone, a za nim wulkan.
Tam
mnie
zostawili i pojechali dalej, a ja po drugiej stronie jeziora się
rozbiłem z
namiotem. Następnego dnia rozpocząłem mozolną wspinaczkę pod
górę.
Wulkan Licancabur ma 5900m więc nie ma czym oddychać i szybko
się
męczyłem. Ale widok z góry był jeden z
najpiękniejszych, jakie w życiu
widziałem. Dzień 5 to powrót przez pustynie i
wiele skał o przeróżnych
kształtach. Długo czekałem na dżipa który miał
mnie zabrać, w końcu
przyjechał, i z miła niespodzianką. Jechał w nim rodak!
Od tak dawna
nie rozmawiałem po polsku.
Z Uyuni pojechałem do przyjemnego miasteczka Tupiza,
otoczonego
różnokolorowymi skałami i górami. Super
lody :)
Okolice konno najlepiej
zwiedzać. Można galopować ile się chce, tylko nastepne kilka
dni boli, ale
o tym
się nie myśli kiedy koń pędzi a wiatr zrywa kapelusz!
Powrót do Uyuni - piesza wyprawa do Laguny Celeste na Salar de
Uyuni
Ludzie są super, np. jednego razu siedzę sobie i podeszły dziewczyny
żeby
zdjęcie ze mną zrobić. Potem jeszcze 2 gości, spędziliśmy
razem
wieczór i na
obiad zaprosili, ale nie było czasu. Pojechałem do Nasca
odwiedzić
znajomych. A stamtąd 3 dni i 2 noce, 6 autobusów
na samo południe
Boliwii. Wioska nazywa sie Quetena, dojeżdża tam 1 autobus w
tygodniu,
11 godzin
przez pustynie takim gratem, że turyści na jego widok od razu sięgali
po
aparaty
:) Stamtąd poszedłem do Laguna Celeste, 1.5 dnia dreptałem
bez mapy po
pustyni,
wulkany wkoło (nieczynne), ciągle niepokój czy znajdę
właściwe miejsce i wodę. W nocy
w namiocie -8C, a w dzień słońce pali, wiatr silny, bardzo surowy
klimat.
Trafiłem jakoś do celu, piękne widoki i świadomość, że mało kto tu
dociera.
Flamingi z jeziora obok uciekły na środek jakby
pierwszy raz
widziały homo sapiens. Po powrocie marzyło mi się dobre
jedzenie. Idę
do sklepu
a tam tylko kilka puszek i słodycze. Z trudem znalazłem
kobietę,
która mi sprzedała
kilka ziemniaków i 1 jajko. Coś świeżego można
kupić tylko w
poniedziałek,
kiedy przyjeżdża autobus.
Hostal bez światła, lodowaty
prysznic,
warunki spartańskie.
3 dni czekałem na transport do jeziora czerwonego (Laguna
Colorada), bo
koniecznie chciałem tam wrócić i zrobić zdjęcia w południe,
wtedy jest super
czerwone. Ten transport to 30-to letni grat, co 10 minut
musiał dolewać wody do chłodnicy,
ale
posuwaliśmi się do przodu. Potem złapał kichę, oczywiście nie
miał koła
zapasowego, więc będzie kleił dętkę. A tu niespodzianka,
dętka
rozdarta. Nie miał
zapasowej, ale miał pomysł - wypchać oponę suchą trawą,
której kępy rosły gdzie
niegdzie. Po godzinie znów jedziemy, ale radość
nie trwała
długo, trawa została
zmielona bardzo szybko. Nie pozostało nic innego tylko brać
plecak i z
buta resztę
drogi. Kierowca też poszedł, doszliśmy do punktu kontroli nad
jeziorem,
przez
radio pogadał z kolegą i ktoś mu na motorze przywiózł
bezcenna dętkę.
Następnego dnia zrobiłem moje zdjęcia.
Wróciłem też na Salar, najpierw autobusem jeszcze starszym
od poprzedniego,
ledwo sie kupy trzymał, głównie przy pomocy drutu.
Zepsuł się po
drodze, ale każdy
kierowca tutaj to przede wszystkim mechanik, więc naprawił.
Po załadowaniu
bagaży na
dach wysokość autobusu się podwoiła, a to, co zostało to do środka,
wielkie
butle z
gazem i wory mąki zawaliły przejście. Wioska ładnie położona
pomiędzy
kolorowym
wulkanem Tunupac a Salar de Uyuni. Na drugi dzień poszedłem
zdobyć ten
wulkan,
ale zrezygnowałem. Wiedziałem że ciężko będzie, bo wznosi się prawie
2000m nad wioskę
a szczyt to obsuwające się drobne skały i ziemia. Tam tylko
dotarłem, zrobiłem
zdjęcia i wróciłem. I tak już po ciemku.
Nastepnego dnia wziąłem
8l wody i poszedłem
przez Salar na "wyspę", 35km marszu po soli, gorąco, najgorsze że po
godzinie nawet nie widać żeby cel sie przybliżył. Ciężko
ocenić
odległość, bo wszędzie
tylko biała płaszczyzna popękana jak plaster miodu.
Niesamowite
miejsce,
niesamowite wrażenia, gdy słońce zachodzi. Doszedłem po 7
godzinach na
wyspę i spać.
Cały dzień następny na zwiedzanie wyspy. A jest co
- wszędzie ogromne
kaktusy, skały
dziwne z zastygłej lawy. Piękny zachód i marsz na
nast.
wyspę, "tylko" 15km
oddalonej. Musiałem iść w nocy, bo mi się woda kończyła.
Gdzieś w
oddali ciągle się błyskało ale nie słyszałem grzmotów.
Miałem stracha
czy na pewno idę do właściwej wyspy, bo tylko do tej jednej
przyjeżdżają turyści
gromadami (jak ja przed miesiącem) i tylko tam jest woda. A
zostało mi
juz tylko
1l, co 10min chce się pić. Powietrze takie suche.
Tydzień wcześniej
ktoś z Ekwadoru poszedł tak jak ja ale chyba nie docenił tej suchoty i
gorąca w
dzień, znaleźli go 2km od wyspy ledwie żywego i uratowali.
Dlatego wziąłem
8l wody ale wypiłem wszystko w 2 dni!
Ten marsz w nocy był
niezapomniany:
najpierw piękne kolorowe niebo po zachodzie, potem ciemność i kompas,
potem wschód
pełnego księżyca oświetlił drogę. Można zamknąć oczy i iść,
płasko jak
stół,
tylko szybko się zmienia kierunek. Doszedłem po
północy i rozbiłem
namiot, a rano przyszedł jedyny mieszkaniec wyspy Incahuasi z zeszytem
i poprosił
o wpis. Wszyscy przyjeżdżają dżipami. Ale czasem
ktoś przyjdzie na
nogach jak ja albo przyjedzie na rowerze, wtedy Alfredo przychodzi z
zeszytem.