www.mariusztravel.com logo



BOLIWIA
SAMAIPATA, KOPALNIA W POTOSI ORAZ ZDOBYCIE ILLIMANI 6,438M (wrzesień 2007)   zdjęcia

Z Cuzco pojechałem bezpośrednim, nocnym autobusem do La Paz w Boliwii.  Ze względu na wysokość dochodzącą do 4000m, noce są bardzo zimne.  Z radością przyjąłem więc koc i dokładnie się nim owinąłem.  Dopiero kiedy nad ranem zacząłem się drapać uświadomiłem sobie, że koc był zamieszkiwany przez pchły!

Mogłoby sie wydawać, że największe przejście graniczne pomiędzy dwoma sąsiednimi krajami powinno być łatwe do przekroczenia.  Nic bardziej mylnego.  Biurokracja zatrzymała nasz autobus na 4 godziny, a ja w tym czasie siedziałem na moście i obserwowałem ludzi wożących na wózkach przeróżne rzeczy.  Głównie żywność, piwo, papier toaletowy, wszystko co można kupić taniej w Boliwii i sprzedać drożej w Peru.  Boliwia, jako najbiedniejszy kraj kontynentu,  jest tańsza nawet od Peru.

Illimani 6438m

La Paz jest najwyżej położoną stolicą świata (oficjalnie stolicą jest Sucre, ale siedzibą rządu jest La Paz).  Tysiące domów wypełniają ogromną dolinę aż po same brzegi, a nad tym wszystkim góruje drugi co do wysokości szczyt Boliwii - Illimani.  Jego lodowce są widoczne z każdego punktu miasta, i tam właśnie postanowiłem się wybrać.

Po raz pierwszy zapłaciłem za wspinaczkę w grupie.  Oprócz mnie było 3 Niemców, 2 przewodników, kilku tragarzy, kucharka i oczywiście osły.  Pierwszego dnia doszliśmy do obozu Base Camp.  Dzień drugi upłynął na podejściu do obozu nazywanego "Gniazdem Kondora" na wysokości 5500m, przy czym ja niosłem sam cały mój sprzęt bo nie zapłaciłem za tragarza.  Tej samej nocy, o 1.30, rozpoczęliśmy wspinaczkę.  Początkowo było bardzo zimno, ale juz po kilku minutach marszu zacząłem się rozgrzewać.  Szliśmy w dwóch grupach, przewodnik i 2 klientów.  Pogoda była sprzyjająca, bez chmur i bez wiatru, więc byłem dobrej myśli.

Nawet się nie zdziwiłem, kiedy druga grupa zawróciła do obozu, bo od początku byli zmęczeni.  Ja czułem sie świetnie i zacząłem się martwić kiedy "mój" Niemiec zaczął coraz częściej odpoczywać.  Aż w końcu powiedział, że dalej nie ma siły iść i chce wrócić!  W takiej sytuacji ja też zmuszony byłem wracać, bo przewodnik nie może zostawić klienta samego.  Niestety, wynajęcie przewodnika oznacza, że do czasu powrotu jest on odpowiedzialny za bezpieczeństwo swojego klienta.

Wiedziałem o tym, ale powiedziałem że nie chcę już żadnego przewodnika, żeby mnie zostawił w spokoju bo ja go zwalniam od wszelkiej odpowiedzialności.  Dyskusja przerodziła się w krzyki, a Niemiec trząsł się z zimna.  Jedyną szansą dla mnie było dołączenie się do innego przewodnika, który wraz ze swoim Irlandzkim klientem był o 5 minut drogi wyżej.  Udało sie, ale byłem prawie pewny że Irlandczyk nie da rady wejść na szczyt.  Co chwila odpoczywał i pytał o wysokość, a my nawet jeszcze 6-ciu tysięcy metrów nie osiągnęliśmy.  Pokonaliśmy jednak stromy odcinek lodu i zbliżaliśmy sie do celu.  Robiło się coraz zimniej, a silny wiatr wysysał cenne ciepło z naszych ciał pomimo wielu warstw specjalnych ubrań i nieprzemakalnych kurtek.

Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać a ja tylko czekałem, kiedy Irlandczyk powie "wracamy".  On jednak naprawdę się zaparł, może dlatego, że jeszcze zanim się do nich dołączyłem powiedziałem mu, ze powinien wrócić bo jest za bardzo zmęczony.  Więc szliśmy odpoczywając co 5 kroków, a kiedy słońce wyjrzało znad horyzontu, byliśmy już na grzbiecie pod szczytem.  Oświetlone kolorowym, porannym słońcem chmury niczym dywan przykrywały znajdującą sie poniżej wyżynę Altiplano.  Od wierzchołka dzieliło nas już tylko 30m, kiedy Irlandczyk zaczął wymiotować.  Odpiąłem sie od liny i poszedłem sam do wielkiej flagi Boliwii trzepocącej na wietrze.  Byłem na szczycie!!!  Zdjąłem rękawiczkę, aby wsadzić baterie do aparatu, i po chwili już z zimna nie czułem dłoni.  Musieliśmy wracać jak najszybciej.

Irlandczyk był tak słaby, że po prostu się przewracał, ale powoli schodziliśmy w dół wiedząc, ze dopiero tam czeka nas odpoczynek.  Po 10 godzinach od wyjścia dotarliśmy wreszcie do Gniazda Kondora.  Tego samego dnia zeszliśmy aż do wioski Pinaya, a kolejnego byliśmy z powrotem w La Paz.

Potosi

Potosi powstało u podnóża góry Cerro Rico, co oznacza bogate wzgórze.  W 1544 roku pewien Indianin odkrył tam żyłę srebra, a wkrótce potem dowiedzieli się o tym Hiszpanie.  Założyli Potosi, które urosło do takich rozmiarów, że stało się największym miastem Ameryki Południowej.  Straciło jednak świetność w momencie, kiedy w podziurawionej jak ser szwajcarski górze zaczęło brakować cennego kruszcu.  Obecnie w kopalni pracuje 20 tysięcy górników, którzy w prymitywny sposób wydobywają głównie cynę.  Warunki w kopalni są straszne, a do pracy większość górników używa dynamitu oraz prostych narzędzi takich jak młot i kilof.  Najmłodsi pracownicy wywożą urobek na taczkach ciasnymi tunelami, za co dostają $7 dziennie!  Górnicy pracują na własną rękę.  Każdy ma przydzielone miejsce, gdzie może wydobywać kruszec i następnie sprzedawać go na wagę.  Cenę ustala się "na oko", choć jeśli górnik chce, może zapłacić za badanie swojego urobku w nadziei, że będzie warty więcej.  Górnicy nie chcą dużych firm ani inwestycji w nowoczesne technologie, bo uważają, że będą wyzyskiwani.  Tak więc nic nie zapowiada zmiany nieludzkich warunków pracy w Cerro Rico.  zdjęcia