BAŁKANY 2008
SERBIA. BELGRAD, TWIERDZA SMEDEREVO I MONASTYR SOPOĆANI (wrzesień 2008)
zdjęcia
Przyjechaliśmy na granicę rumuńsko - serbską wcześnie rano. Starszy
celnik sprawdził paszporty, a młodszy
chyba chciał
się popisać angielskim, bo machnął żeby wysiąść i powiedział
„kasting
kontrol”. Na szczęście ten starszy miał więcej
taktu
i
pozwolił
nam jechać. Co znaczyło to "kasting kontrol", do tej pory nie
wiemy.
Kraj sprawiał
wrażenie biednego. Od razu rzuciły się nam w oczy 2 rzeczy: dobre drogi
i opuszczone domy (od których wziął się tytuł). Nie był to
łatwy wybór bo "pustostany" odnoszą się do pierwszych wrażeń
a nie do całego kraju, jako że w Serbii nie było nic tak oczywistego
jak furmanki w Rumunii. Średniowieczne monastyry, w które
obfituje Serbia, byłyby dobrym kandydatem, ale można je znaleźć
również w innych krajach bałkańskich. Serbia
wyróżnia się dobrze
utrzymanymi drogami, ale oznakowanie pozostawia wiele do życzenia.
Często malutki drogowskaz pojawiał się dopiero na samym skrzyżowaniu,
jako strzałka przypominająca znaki znane nam z polskich gór.
Można się do tego przyzwyczaić, więc nie będę już narzekał, tym
bardziej że Serbia jako jedyny z odwiedzonych krajów nie
wymagała żadnych winiet.
Belgrad i twierdza Smederevo
Pojechaliśmy prosto do Belgradu. Płaski krajobraz niczym się nie
wyróżniał i szybko dojechaliśmy do celu. Na miejscu
zobaczyliśmy brzydkie miasto i niewielu turystów. Poszliśmy
nad rzekę a następnie obejrzeliśmy remontowaną Cytadelę Kalemegdan.
Trzeba przyznać że Belgrad, położony u zbiegu Sawy i Dunaju, ma zadatki
na ładne europejskie miasto. Minie jednak dużo czasu, zanim znikną
obskurne budynki i brudne zakamarki. Nawet się nie spodziewałem, że w
takim mieście zostanę miliarderem! Jak to się stało? Otóż od
ulicznego sprzedawcy kupiłem serię banknotów serbskich z lat
90', kiedy inflacja szalała i bank centralny drukował coraz to większe
nominały. Rekordowy banknot to 500 miliardów, czyli 500 000
000 000. A propos, czy ktoś jeszcze pamięta nasze miliony?
Położone 50km od Belgradu Smederevo leży nad samym Dunajem i to właśnie
tam znajdują się ruiny największej fortecy w Europie zbudowanej na
płaskim terenie. Ogrom budowli robi duże wrażenie, podobnie jak
rozległe widoki na całą okolicę. Niestety nie mieliśmy czasu aby
zwiedzić całą Serbię. Koniecznie chcieliśmy zobaczyć jakiś
monastyr, więc następnego dnia pojechaliśmy do Sopoćani na południu
kraju.
Novi Pazar i Monastyr Sopoćani
Droga do monastyru była wąska i kręta. Koło parkingu spotkaliśmy
młodego mnicha, który wyganiał obcą krowę z terenu
klasztoru. Ubrany na czarno od stóp do głów, z
daleka wydawał się surowy i poważny, szczególnie że nosił
długą brodę. Ale kiedy tylko podszedł bliżej i się uśmiechnął, od razu
zniknął dystans. Chętnie zaczęliśmy rozmowę sprawdzając, na ile język
serbski jest podobny do polskiego. Doszliśmy do wniosku, że bardziej
niż węgierski :) Wracając do monastyru, ufundował go król
Uroš w XIII wieku. W średniowieczu każdy władca starał się
dedykować monastyr czy kościół jakiemuś świętemu, aby ten
wstawił się za nim w dniu Sądu Ostatecznego. Coś jakby polisa
ubezpieczeniowa... Sopoćani został zniszczony przez Turków w
XVII wieku i był opuszczony, aż do czasu jego odbudowy w obecnej
postaci w latach 20' XX wieku.
Novi Pazar bardziej przypomina Kosowo niż Serbię. Nad miastem
górują spiczaste minarety z zawieszonymi wysoko głośnikami,
z których 5 razy dziennie rozbrzmiewa wołanie wiernych na
modlitwę. Turcy panowali tutaj aż do 1912 roku, co tłumaczy wpływy
muzułmańskie widoczne na każdym kroku, szczególnie w ubiorze
mieszkańców. Novi Pazar leży w górskiej okolicy,
o rzut kamieniem od Czarnogóry. Można powiedzieć, że im
bliżej Czarnogóry, tym piękniejsze są widoki. Tak więc nie
tracąc czasu, pojechaliśmy do "Kraju Tuneli"
zdjęcia