BAŁKANY 2008
RUMUNIA. DOBRUDŻA - KONSTANCA I DELTA DUNAJU (październik 2008)
zdjęcia
Po
przejechaniu
granicy bułgarsko - rumuńskiej zajrzeliśmy do kilku nadmorskich
kurortów takich jak Saturn czy Wenus, ale szkoda było
naszego czasu. Pojechaliśmy do Konstancy, największego portu Rumunii i
miasta o bardzo długiej historii. Może mieliśmy za duże oczekiwania,
ale krótko mówiąc w Konstancy nie podobało nam
się nic oprócz położonego nad samym morzem Kasyna Paryż. W
centrum pełno jest zrujnowanych kamienic, które kiedyś z
pewnością zostaną odrestaurowane i przestaną straszyć powybijanymi
szybami. W Konstancy warto się zatrzymać przejazdem, ale nie warto
specjalnie tu jechać.
Byliśmy ciekawi wiosek staroobrzędowców, więc pojechaliśmy
do Slava Rusa. W Rumunii są nazywani Lipowianami i posługują się starym
dialektem języka rosyjskiego. Sama historia tego odłamu prawosławia
jest bardzo ciekawa, ale wioska nie jest niczym specjalnym. Ze Slava
Rusa zabraliśmy na stopa pewną starszą panią i zapytaliśmy dlaczego w
wiosce wogóle nie widać dzieci? Odpowiedzi można się było
domyślić - młodzi ludzie wyjechali za chlebem na Zachód. Od
czasu upadku komunizmu wioska bardzo podupadła, a starsi ludzie
wzdychają za starymi czasami. "Rabota była, diengi byli"...
Ruiny zamku w Enisali zainteresowały nas, bo ze wzgórza
rozciąga się widok na Deltę Dunaju. Nawet dojazd polną drogą nas nie
odstraszył! To była pierwsza górka jaką widzieliśmy od
długiego czasu. Dobrudża to kraina płaska jak stół, a do
tego lasów jak na lekarstwo. Wzgórze, na
którym stoją ruiny zamku przypominało mi szkockie
krajobrazy, tylko furmanka nie pasowała. Na nocleg pojechaliśmy do
żeńskiego monastyru Cylic Dere koło Tulcea. Całość składa się
z wielu budynków i przypomina małą wioskę. Nie mogliśmy się
za bardzo dogadać, ale przyszła przełożona, która bardzo
dobrze mówiła po angielsku. Dostaliśmy pokój z
pięknym piecem kaflowym i toaletą typu "dziura w ziemi" gdzieś za
domem.
Nam najbardziej zależało na prysznicu i udało się go wyprosić. Wbrew
regułom monastyru przełożona pozwoliła nam skorzystać ze swojej
prywatnej łazienki! Jej mieszkanie składało się z 4 pokoi. Nie było tam
prawie nic oprócz łóżek, ale w każdym stał
obrazek z zapalonymi świeczkami.
Delta Dunaju
Jeśli chodzi o Deltę to rozważaliśmy różne warianty:
transport publiczny, kajaki, aż na koniec kupiliśmy wycieczkę. To był
dobry wybór, bo w jeden dzień zobaczyliśmy wszystko, co jest
do zobaczenia. Nie było prawie ptaków, bo większość
odleciała już do ciepłych krajów, ale za to pogoda była
wyśmienita. Trzeba wiedzieć, że Delta Dunaju jest największym obszarem
podmokłym w Europie. Wciąż dziewicza i piękna, z licznymi kanałami i
jeziorami, różnorodnym ptactwem i starymi wioskami
rybackimi, jak magnes przyciąga miłośników przyrody. Dzieli
się na 3 główne odnogi i właśnie jedną z nich popłynęliśmy
do wioski
rybackiej o nazwie Mila 23. Kiedyś, aby dopłynąć z wioski do morza
trzeba było pokonać 23 mile meandrującej odnogi, ale teraz rzeka
skróciła sobie drogę i odległość znacznie się zmniejszyła.
Wioska nie jest tak "tradycyjna" jak sobie wyobrażałem. Od razu widać,
że w okolicy nie brakuje trzciny, bo z niej zrobionych jest większość
płotów. Wąskie, błotniste uliczki tworzą coś w rodzaju
labiryntu, w którym jednak łatwo się odnaleźć. Do wielu
wiosek
delty Dunaju dotrzeć można tylko drogą wodną i właśnie to sprawia, że
są tak wyjątkowe.
Płynęliśmy coraz to mniejszymi odnogami, mijając wędkarzy,
motorówki i ścisłe rezerwaty. Brzegi czasami porośnięte były
trzciną, a czasami zielonym lasem. Wpatrywaliśmy się w piękny
krajobraz, który powoli i płynnie przesuwał się przed
naszymi oczami. Czasami płoszyliśmy jakąś czaplę, czasami dwie. Po
kilku godzinach było to już monotonne i nie mieliśmy żalu o to, że
wracamy do Tulcea.
zdjęcia