EGIPT 2010
LUKSOR, NAJWIĘKSZE MUZEUM ŚWIATA NA ŚWIEŻYM POWIETRZU (grudzień 2010)
zdjęcia
Na Luksor zarezerwowaliśmy sobie ostatnie 2 dni pobytu w Egipcie.
Nazajutrz po przyjeździe wyruszyliśmy na Zachodni Brzeg. Kiedy szliśmy
nad rzekę, gdzie mieliśmy zamiar poszukać promu, przyczepił się młody
chłopak. Na nic się zdały nasze zapewnienia, że nie potrzebujemy
niczego. Wsiadł z nami nawet na prom i przekonywał, że najlepiej jest
zwiedzać na rowerach, które on nam oczywiście wypożyczy. A jak nie, to
kolega ma taksówkę i nas będzie woził. Kiedy wreszcie zrozumiał, że
naprawdę mamy zamiar zwiedzać na nogach, powiedział - "jesteś skąpy jak
Egipcjanin, nie chcesz wydawać pieniędzy!" "Bo nie mam" -
odpowiedziałem rozłożony na łopatki takim porównaniem.
Podeszliśmy do dworca, skąd odjeżdżały mikrobusy. Stało ich kilka.
Pierwszy Egipcjanin przekonywał nas, że są przeznaczone dla uczniów,
wskazując na wsiadające akurat dzieci. Drugi powtórzył to samo. Po nim
trzeci. Wszyscy proponowali alternatywę, czyli taksówkę. Nie mam do
nikogo pretensji o to, że chce zarobić, dlatego grzecznie odpowiadam na
zaczepki różnego rodzaju sprzedawców, naganiaczy lub taksówkarzy.
Doceniam to, że nie napadają i nie kradną. Ale denerwuje mnie, kiedy
wprowadzają w błąd dla własnej korzyści. Postanowiliśmy pójść
na nogach. Nie było to konieczne, bo zaraz za dworcem zatrzymał się
przejeżdżający mikrobus. W 5 minut znaleźliśmy się koło Kolosów
Memnona. Potem już na nogach minęliśmy opustoszałe budynki Starej Gourny i
skręciliśmy w stronę gór. Przed sobą mieliśmy długie podejście po
betonowych schodach. Zrobiło się bardzo gorąco, choć przecież był
grudzień. Kiedy skończyły się schody, szliśmy ścieżką wzdłuż wysokich
klifów w stronę Świątyni Hatszepsut. W oddali było widać zieloną dolinę
Nilu, a dookoła nas mieliśmy jałową pustynię. Minęliśmy posterunek policji,
a potem "plastikowy lodowiec". Tak nazwałem jęzor plastikowych butelek,
który wypełniał żleb pomiędzy skałami. Takie policyjne wysypisko
śmieci. Wkrótce naszym oczom pokazała się wspaniała Świątynia
Hatszepsut. Jest perfekcyjnie wkomponowana w otaczające skały i gdyby
mi ktoś powiedział, że została zbudowana 10 lat temu, uwierzyłbym bez
trudu. Sprawia wrażenie nowoczesnej, choć liczy sobie 3500 lat. Polscy
archeolodzy pracują tu już od 1961 roku i to dzięki ich pracy świątynię
można podziwiać w całej okazałości.
Dolina Królów
Aby dojść do słynnej doliny, musieliśmy znów podejść pod górę. Po
drugiej stronie grzbietu widać było kawałek asfaltowej drogi, po której
od czasu do czasu przejeżdżały wagoniki z turystami. Wybraliśmy jedną z
wielu ścieżek i skierowaliśmy się w tamtym kierunku. Zeszliśmy do
pawilonu, gdzie można kupić bilety wstępu. W cenie (80 funtów) jest
wstęp do 3 grobowców, które można sobie wybrać. Pomógł nam w
tym Czech, z którym zwiedzaliśmy Białą Pustynię. Polecił nam
grobowiec KV 11, KV 14 oraz KV 34. Grobowców jest w sumie 63, ale
większość jest niedostępna dla zwiedzających. To bardzo dobrze, bo one
na dłuższą metę nie wytrzymają masowej turystyki, jaka nawiedziła
Egipt. Każdy zwiedzający zostawia 2.8g potu, który działa
destrukcyjnie na reliefy i malowidła. Do tego dochodzi dwutlenek węgla. W długich na kilkaset
metrów korytarzach panuje straszny upał i zaduch. Jest to oczywiste
jeśli weźmiemy pod uwagę, ile tysięcy ludzi tam wchodzi.
Nasz pierwszy grobowiec, Ramzesa III (KV 11), był najbardziej
zatłoczony. Jest jednym z najdłuższych, ale część korytarza się
zawaliła i nie można pójść do końca. Wyszliśmy stamtąd dość szybko.
Wejście do drugiego grobowca, Tuthmosisa III (KV 34), jest położone
bardzo wysoko, co miało chronić przed rabunkiem. Obecnie prowadzą tam
metalowe schody. Wewnątrz korytarz jest wąski i schodzi w dół do
komnaty, w której stoi sarkofag. Jest tam niemiłosiernie gorąco, ale
zdecydowanie ciekawiej niż w pierwszym grobowcu. Strażnik oświetla
latarką wnętrze sarkofagu, za co oczywiście należy się bakszysz. A
kiedy wszyscy wyszli, położył się naprzeciw wiatraka i leżał.
Korzystając z jego nieuwagi chciałem zrobić zdjęcie, ale zrezygnowałem.
To się może skończyć skonfiskowaniem karty, a nawet sprzętu. Nie wiem
skąd się biorą te restrykcje, bo przecież zdjęcie bez lampy niczego nie
niszczy. Jednak fakt jest taki, że do doliny w ogóle nie wolno wnosić
aparatów. Przy wejściu kazano nam oddać je w depozyt. Nie zgodziliśmy
się i obeszliśmy budynek górą.
Ostatni grobowiec, KV 14, okazał się najpiękniejszy. Zachwyciły nas
wspaniałe, kolorowe malowidła i dwie obszerne komnaty, w tym jedna z
sarkofagiem. Do tego mieliśmy tyle szczęścia, że początkowo byliśmy w
środku zupełnie sami. Strażnicy siedzieli na zewnątrz i rozmawiali, a
potok turystów na chwilę przestał płynąć. Przyjemnie się zwiedza w
ciszy i spokoju. Wbrew zakazowi uległem pokusie zrobienia kilku zdjęć. Po wyjściu z grobowca ruszyliśmy pod górę, aby dostać
się do drogi prowadzącej nad Nil. Znaliśmy już teren i nie
potrzebowaliśmy pomocy żadnego "przewodnika". Po okolicy kręcą się
tacy, którzy są zdeterminowani pomagać i trzeba im stanowczo odmówić.
Powrotna droga minęła bardzo szybko w towarzystwie
sympatycznych rodaków, których spotkaliśmy. To był męczący, ale bardzo
ciekawy dzień.
Pożegnanie z Egiptem
Drugiego dnia pobytu w Luksorze zwiedziliśmy Karnak, imponujący zespół
świątyń poświęconych bogom tebańskim. Popołudnie spędziliśmy
przyglądając się życiu mieszkańców, a wieczorem pojechaliśmy do
Hurghady. Szukaniem hotelu nie musieliśmy się martwić, bo już znaliśmy
jeden przy dworcu firmy Upper Egypt. Dwa tygodnie wcześniej dostaliśmy
pokój za 80 funtów, więc pytanie o cenę było formalnością. Jakie było
nasze zdziwienie, kiedy w recepcji napisali nam 200. Myślałem, że to
żarty, ale cena nie wróciła do normy nawet, kiedy już wychodziliśmy. Do
tej pory nie wiemy, skąd taka różnica. Po dwóch tygodniach podróży
raczej nie wyglądaliśmy na bogatszych. Na szczęście znaleźliśmy tani
hotel, choć nikomu bym go nie polecił. No chyba, że w ramach kursu
przetrwania. Następnego dnia wydaliśmy ostatnie pieniądze na taksówkę,
która zabrała nas na lotnisko. Znów z góry patrzeliśmy na kraj
faraonów, ale jakże inaczej niż 2 tygodnie wcześniej! Wtedy wszystko
było nowe i tajemnicze, a teraz takie znajome. Aż tak bardzo, że nie
planujemy powrotu.