Antarktyda
Mapa
Film 2015>>>
Film 2018>>>
PORT LOCKROY, ORNE HARBOUR ORAZ WYSPA ZWODNICZA
zdjęcia
Półmetek rejsu mieliśmy już za sobą i powoli zmierzaliśmy na północ. Do
tej pory widzieliśmy ogromne góry lodowe, kolonie pingwinów, foki i
wieloryby. Te ostatnie pojawiały się niespodziewanie w różnej
odległości od statku. Jeśli w okolicy wielorybów było wyjątkowo
dużo, załoga informowała o tym przez megafon. Na statku nie
było chyba nikogo, kto by wieloryba nie zobaczył. Czasami mijaliśmy
góry lodowe w bardzo bliskiej odległości. Wydawało się, że na
wyciągnięcie ręki. Kapitan raczej nie robił tego po to, żeby pasażerom
sprawić przyjemność. Po prostu musiał szukać najlepszej drogi pomiędzy
górami lodowymi, które były co najmniej tak duże, jak nasz statek.
Dzień 6. Port Lockroy i Orne Harbour
Z rana dopłynęliśmy do zatoki Port Lockroy. Na wysepce Goudier Island
znajduje się dawna baza brytyjska, dziś funkcjonująca jako muzeum i
poczta. Jest to bardzo popularne miejsce wśród turystów pływających po
Antarktyce. Można kupić wiele pamiątek a także wysłać kartki pocztowe.
Rocznie turyści wysyłają ich aż 70 tysięcy. Wszystkie przechodzą przez
ręce czterech pracowników, którzy opiekują się bazą w sezonie letnim.
Akurat w sezonie 2017 - 18 w Port Lockroy pracowały same kobiety. Jest
to praca ciężka, fizyczna, ale mimo to co roku kilkadziesiąt osób
składa aplikację. Magia Antarktydy. Biały kontynent przyciąga jak
magnes. Dlatego już
100 lat temu Sir Ernest Shackleton, szukając chętnych na swoją wyprawę
transantarktyczną, dał takie ogłoszenie:
"Poszukiwani
ochotnicy na
niebezpieczną wyprawę. Płace niskie. Straszliwe zimno. Długie miesiące
w zupełnej ciemności. Bezpieczny powrót mało prawdopodobny. W przypadku
sukcesu - honor i sława". Zgłosiło się 5 tysięcy osób!
Samo muzeum jest bardzo
ciekawe. Pokazuje, że
dawniej życie tutaj było bardzo nieciekawe. Mężczyźni zostający w bazie
na zimę byli zdani na samych siebie. Noc polarna, mała przestrzeń
życiowa i świadomość odosobnienia. Brak damskiego towarzystwa
rekompensowały rysunki na ścianach, przedstawiające roznegliżowane
kobiety. Panowie mieli do dyspozycji książkę kucharską. A w niej
przepis na omlet z foczych móżdżków. 2 focze mózgi, 4 jaja pingwina,
masło, sól i pieprz. Omlet gotowy!
Po południu nadszedł czas na kontynent Antarktydy. Wszystkie poprzednie
zejścia na ląd to były wyspy. Teraz stawiamy stopę na samej
Antarktydzie. Orne Harbour to było jedno z najpiękniejszych miejsc tej
podróży. Znajduje się na Półwyspie Arctowskiego, a nazwa upamiętnia
polskiego podróżnika i naukowca, który brał udział w belgijskiej
wyprawie na Antarktydę pod koniec XIX wieku.
Dzień 7. Wyspa Zwodnicza
Ostatni dzień zapowiadał się bardzo ciekawie. Wcześnie rano
wpłynęliśmy do środka zalanej kaldery aktywnego wulkanu i znaleźliśmy
się w środku Wyspy Zwodniczej. Najpierw popłynęliśmy zodiakami do
Telefon Bay i poszliśmy na spacer po okolicy. Czarna, wulkaniczna
ziemia, kratery i piękne widoki. Ale jeszcze ciekawiej było w Pendulum
Cove, bo tam była okazja zakosztować kąpieli. Polarnej kąpieli! Woda
lodowata, ale i tak około 20 osób zdecydowało się wejść (na 90
pasażerów). Po powrocie na statek czekały na nas złe wieści. Otóż do
Cieśniny Drake'a zbliżał się sztorm i kapitan zdecydował, że musimy
wyruszyć w drogę powrotną tak szybko, jak to możliwe. To oznaczało, że
przepadł nam ostatni punkt programu - Hannah Point na wyspie
Livingston. Jest to wyjątkowo atrakcyjne miejsce jeśli chodzi o
przyrodę, ale na siłę wyższą nie ma rady i wszyscy taką
decyzję
kapitana zaakceptowali ze spokojem. Dla mnie był to dowód na to, że
rejs spełnił wszystkie oczekiwania i nawet bez Hannah Point wracaliśmy
w pełni usatysfakcjonowani.
Kolejny dzień spędziliśmy pokonując
Cieśninę Drake'a, która była dla nas łaskawa. Na koniec jak zwykle
podsumowania, zamykanie rachunków, ceremonia rozdania certyfikatów.
Pożegnanie z załogą, która w profesjonalny sposób dbała o wygodę i
bezpieczeństwo. Fantastyczna przygoda, niezapomniane chwile i
spełnienie największych podróżniczych marzeń.