Z MEKSYKU DO ARGENTYNY 2006 - 07
3 RAZY RUINY
MAJÓW: PALENQUE, EK' BALAM I TULUM (październik 2006)
zdjęcia
Niedaleko od San Cristobal znajduje się Palenque. To miasteczko służy
jako baza dla turystów odwiedzających sławne ruiny
Majów o tej samej nazwie. Wybrałem się tam z Emmanuele,
którą poznałem dzień wcześniej. Zaraz po wejściu mięliśmy
przed sobą dwie wspaniałe budowle. Po prawej piramidę Templo
de los Inscriptiones, gdzie znajduje się sarkofag Lorda Pacala,
który rządził Palenque w VII wieku. Niestety nie ma tam
wstępu. Naprzeciwko wznosi się Palacio, najwspanialsza budowla
Palenque. Pałac sprawia wrażenie lekkości za sprawą licznych kolumn i
otwartych przestrzeni. Styl Palenque jest naprawdę imponujący, i
niespotykany nigdzie indziej. Przechadzając się po tarasach i
piwnicach, nie można oprzeć się wrażeniu podziwu i uznania dla
budowniczych, którzy pracowali tu kilkanaście
wieków temu.
Palenque zawiera wiele świątyń i innych ruin. Niektóre z
nich wciąż są porośnięte gęstą roślinnością. Dżungla szybko wraca na
tereny wydarte siłą przez człowieka. Obejście najciekawszych miejsc
zajęło nam 4 godziny. Kiedy byłem głodny, wystarczyło schylić się po
granaty leżące pod drzewami niczym gruszki. Pycha.
Powrotna droga prowadzi koło wodospadów ukrytych
wśród żywej zieleni lasu tropikalnego. Nie mogłem oprzeć się
krótkiej kąpieli w tak upalny dzień. Następnie pojechaliśmy
do wodospadu Misol-ha oddalonego o godzinę drogi. Także pięknie
położony w dżungli, tylko o wiele większy, jakieś 30
metrów. Masa wody spada pojedynczą kaskadą i z wielką siłą
rozbija się o skały poniżej. Dla mnie największą atrakcją było wejście
za wodospad, gdzie rozpryskująca woda unosi się jako pył i nie zostawia
suchej nitki na nikim, kto tam wejdzie. Ostatnim miejscem,
które odwiedziliśmy tego dnia, były wodospady Agua Azul
(niebieska woda). Ponieważ ciągle jeszcze trwała pora deszczowa, było
dużo wody, ale raczej brązowej niż niebieskiej. Mimo wszystko, widok
tak wielkiej rzeki spadającej kaskadami w dół zapiera dech w
piersiach. Wzdłuż rzeki ciągną się stragany wypełnione
różnymi pamiątkami o tematyce Majów. Dzieci
sprzedają banany, które zresztą i tak rosną na drzewach
wszędzie dookoła. Jedna dziewczynka mówi: "jak nie kupisz
moich bananów, to musisz mi dać 1 peso". "Tylko 1 beso?",
żartowałem (beso znaczy pocałunek). Ledwo zdążyliśmy wsiąść do busa,
kiedy lunęło jak z cebra. Przy takiej temperaturze i wilgotności i tak
byłem mokry, ale nie miałem ochoty na więcej.
Tamten dzień był pełen nowych, pięknych miejsc i wielu wrażeń. Bardzo
łatwo się do tego przyzwyczaić podróżując miesiącami.
Valladolid i ruiny Ek' Balam
Spodobało mi się Valladolid. Miasto nie za duże, ale też nie za małe.
Po
prostu w sam raz, żeby spędzić kilka dni. Najpierw postanowiłem
odwiedzić ruiny Ek' Balam. W tym celu wypożyczyłem rower,
który miał najbardziej niewygodne siodełko jakiego w życiu
doświadczyłem. "Dam radę", pomyślałem i wyruszyłem w drogę wcześnie
rano, kiedy było jeszcze chłodno. Przejechałem 25km w miarę szybko.
Droga płaska jak stół, a po obu stronach gęsty las.
Zapłaciłem $2 za wstęp i rozpocząłem zwiedzanie. Okazało się, że jestem
jedynym turystą, dokładnie tak jak lubię. W ciszy i spokoju podziwiałem
trzydziestometrową piramidę El Torre i znajdujące się tam płaskorzeźby.
Ta piramida została odkryta i odrestaurowana zupełnie niedawno, dlatego
nie jest jeszcze tak tłoczno jak np. w Palenque, gdzie przyjeżdżają
całe autobusy turystów. Widok z piramidy jest imponujący,
jak okiem sięgnąć
zieleń dżungli. Fauna była równie bogata: jaszczurki
różnej wielkości i nawet skorpion.
Wiedziałem, że ciężko będzie pedałować z powrotem w niemiłosiernie
upalny dzień. Do tego jeszcze wilgoć. Tylko usiadłem na siodełku i już
miałem dosyć. Po prostu za bardzo bolało. Praktycznie na stojąco
pedałowałem te 25km. Na koniec
oczywiście byłem zadowolony, że sprostałem wyzwaniu, ale nie zrobiłbym
tego drugi raz.
Po powrocie do hostalu znalazłem 3 współlokatorki. Jedną z
nich, Ritę, poznałem wcześniej ale nie miałem pojęcia, że mieszka w tym
samym hostalu. Powiedziała, że idą grać do restauracji. Niewiele myśląc
poszedłem z nimi. Weszliśmy do pierwszego lepszego lokalu, dziewczyny
zaczęły grać na małych gitarach i śpiewać. Po "występie" zebrały kilka
peso i poszliśmy dalej. Jak się okazało, one tak właśnie zarabiają na
skromne życie. Podróżują z miejsca na miejsce rozweselając
szczęśliwców, którzy je spotkają. Kiedy
restauracje opustoszały, poszliśmy na plac Zocalo, czyli rynek.
Dziewczyny grały a transwestyta (facet, który strasznie
chciał być kobietą) śmiesznie tańczył i nawet nieźle mu to szło. Nie
zapomnę jak Rita pożyczyła rower i jeździła po placu, grając i śmiejąc
się, a za nią podążała gromada bezpańskich psów. Tak
niewiele jest jej potrzebne do szczęścia! Szkoda, że nie mam odwagi tak
żyć.
Następnego dnia pojechałem do
cenote X-Keken, co
znaczy
„świnia”. Podobno kiedyś zaginęła komuś świnia i
szukając jej natknął się na jaskinię. Wszedł do środka i znalazł tam
swoją świnię kąpiącą się w podziemnym jeziorze. Teraz kąpią się tam
tylko turyści. Cenote to właśnie jezioro powstałe na skutek zapadnięcia
się warstwy ziemi ponad podziemną rzeką. Jest ich kilkadziesiąt w samym
stanie Jukatan.
Cenote X-Keken uchodzi za jedną z
najpiękniejszych.
Jezioro wypełnia dno jaskini, a z góry zwisają
dziesięciometrowe stalaktyty i korzenie drzew. Przez dziurę w
sklepieniu wpadają promienie słońca oświetlając niebieską wodę. Pływają
tam czarne rybki i skubią pięty pozostające zbyt długo w bezruchu. Pod
sklepieniem szybują nietoperze. Po prostu magiczne miejsce. Pływałem na
plecach, aby nasycić oczy widokiem stalaktytów zwisających
niczym ogromne sople do samej powierzchni wody. Po pół
godziny do wody weszło kilka osób i czar prysnął. Wyszedłem,
zrobiłem następną serię zdjęć i pożegnałem to niezwykłe miejsce. Gdzie
są te zdjęcia, zapytacie? Sam zachodzę w głowę. Musiałem je skasować
przez pomyłkę. Zapewniam, że były przepiękne i że bardzo ubolewam nad
tą
stratą.
Tulum
Pomimo że miałem juz trochę dość ruin Tulum był na liście miejsc,
które muszę odwiedzić. Same ruiny nie są tak wspaniale jak
na przykład Palenque, ale za to są położone w zupełnie odmiennym
miejscu niż poprzednie. Mianowicie, na skałach nad samym pięknym Morzem
Karaibskim. Drewniane schody prowadzą do niewielkiej plaży, gdzie wielu
turystów kąpie się dla ochłody. Widok jest niezapomniany:
bialutki piasek, błękitna woda i górujący nad okolicą El
Castillo, czyli Zamek. Jest on główną budowlą w Tulum. Tam
właśnie znajduje się kamień, na którym składano ofiary.
Najczęściej byli to schwytani w czasie wojny przeciwnicy. Ciekawostką
jest to, ze większość wejść skierowanych jest dokładnie na
zachód, co ma związek z mitologią Majów. Uroku
ruinom dodają setki palm, ale błędem było odpoczywanie w ich cieniu.
Wyjątkowo agresywne komary tylko na to czekały.
Większość budowli Tulum jest ogrodzonych linami i niedostępnych do
zwiedzania. Oczywiście nie napisano nic po polsku, więc wszedłem zrobić
kilka zdjęć. Kiedy po chwili się odwróciłem, inni już poszli
za moim złym przykładem i zrobili to samo. Może też nie rozumieli ani
hiszpańskiego, ani angielskiego...
Piętnastominutowy spacer wystarczył, żeby dotrzeć do pięknej
Playa Maya, czyli Plaży Majów. Wyglądała dokładnie tak, jak
to sobie wyobrażałem: rażąco biały piasek, krystalicznie czysta i
błękitna woda oraz wielkie palmy pochylone w stronę morza. Leżałem
sobie w
cieniu jednej z nich wsłuchując się w delikatny szum fal. Poczułem się
szczęśliwy i pomyślałem: "czego mi jeszcze potrzeba"? Złośliwi zapewne
powiedzą: "dziewczyny". W każdym razie cała reszta była perfekt.
Miałem zamiar odkryć jeszcze kilka pięknych meksykańskich plaż, ale już
następnego dnia przekroczyłem granicę Belize. Kolejny raz zmieniłem
plany, tym razem ze względu na Kristine i Cecylię ze Szwecji. Tak to
jest w podróży - nigdy nie wiadomo, kogo się spotka i gdzie
się pojedzie następnego dnia.
Podsumowanie Meksyku
Pustynne krajobrazy, kaktusy i faceci w wielkich kapeluszach. Tak sobie
wyobrażałem Meksyk. Ponieważ odwiedziłem tylko południe tego wielkiego
kraju, zobaczyłem coś zupełnie innego. Prawie wszędzie było zielono, a
kaktusów jak na lekarstwo. Transport okazał się bardzo
wygodny i kosztowny, głównie ze względu na duże dystanse.
Ludzie, jak się spodziewałem, byli bardzo pomocni i życzliwi. Kochają
muzykę i często wystawiają głośniki przed sklepy, aby przyciągnąć
klientów. Na mnie miało to odwrotny skutek, nie lubię
hałasu.
Meksyk, z PKB per capita $6000, jest o wiele bogatszy od
krajów Ameryki Centralnej. Jest także droższy. Miasta są
kolorowe i hałaśliwe. Jeżeli ktoś lubi surfing to wybrzeże Pacyfiku
jest jednym z najlepszych miejsc na świecie. Natomiast wybrzeże Morza
Karaibskiego, z bardzo dobrze rozwiniętą bazą turystyczna, jest pełne
pięknych plaż i miejscowości wypoczynkowych. Ogólnie,
podróżowanie w Meksyku jest bardzo łatwe i bezpieczne.
zdjęcia