Z MEKSYKU DO ARGENTYNY 2006 - 07
WYSPY SAN
BLAS, CZYLI RAJ NA ZIEMI (luty 2007)
zdjęcia
Archipelag San Blas składa się z 365 wysp (jak mówią
Indianie, 1 wyspa na każdy
dzień roku). Jest zamieszkiwany przez Indian Kuna Yala,
którzy wywalczyli
sobie autonomię, nie płacą podatków i rządzą się swoimi
prawami. Większość
wysp zamieszkuje zaledwie 1 rodzina, ale na niektórych nie
ma nic oprócz domów
i setek ludzi. Takich miasteczek jest 48 lub 49, zależnie od
tego kogo
się spytałem. Domki zbudowane z drewna, bambusów i
trzciny stoją tak blisko
siebie, że nieraz ledwo można przejść. Kobiety ubierają się w
tradycyjne
stroje uszyte z
mola. Na rękach i nogach noszą
ozdobne
koraliki a w nosie duże kolczyki. Wszędzie wieszają flagi
Kuna i są dumni
ze swojej odrębności.
Są 3 sposoby na odwiedzenie wysp: samolotem, statkiem albo samochodem
terenowym
a potem łódką. Wybrałem ten ostatni.
Droga prowadziła przez strome,
porośnięte dżunglą góry. Jest przejezdna tylko dla
samochodów z napędem
na 4 koła. W jednym miejscu wezbrana rzeka zniszczyła most i
przejechaliśmy
brodem niczym amfibia, aż do środka wlała się woda.
Dojechaliśmy do rzeki
Carti, gdzie było już około 30 samochodów.
Zapakowaliśmy się do
"cayuco", czyli długiej łódki z wyżłobionego pnia drzewa.
Ogromnego drzewa. Po 10 minutach wyszliśmy na brzeg
wyspy Carti.
Nad wodą, na palach wbitych w dno stały wychodki, a dalej już
tylko domy.
Zostawiliśmy bagaże i popłynęliśmy na wyspę Aguja.
Już z daleka widziałem, że to najpiękniejsza wyspa, jaką kiedykolwiek
widziałem.
Malutka, porośnięta palmami pochylonymi nad plażą o bialutkim
piasku.
A wokoło niebiesko-zielona, krystalicznie czysta woda.
Od razu zapragnąłem
rozbić tam namiot i po trudnych negocjacjach udało się. Choć
$5 to więcej
niż hostel w niektórych krajach, nie mogłem narzekać, bo
jeszcze nigdy nie rozbiłem
namiotu na tak perfekcyjnie pięknej wyspie. Następne kilka
dni upłynęło błogo
i bezczynnie. Wieczorami siedzieliśmy przy ognisku i
popijaliśmy rum z
kilkoma innymi osobami, które spały w hamakach. W
czasie dnia po prostu
nie mogłem nasycić oczu otaczającym mnie pięknem.
Jednego dnia popłynęliśmy na 2 inne wyspy, chyba nawet jeszcze
śliczniejsze.
Przy jednej z nich, Isla de Perro, zatopiony był wrak,
który teraz stał
się kryjówką dla rozmaitych ryb o przeróżnych
kolorach. Najbardziej niezwykła
wyspa nazywała się "Un Solo Coco". Jak nazwa mówi, rośnie
na niej
zaledwie jedna palma. Sama wyspa to kilka metrów
kwadratowych piasku osłoniętych
rafą koralową, podobnie jak inne wyspy archipelagu. Inaczej
nie przetrwałyby
sztormów.
Moim zamiarem było popłynięcie statkiem towarowym do miasta Puerto
Obaldia przy
granicy z Kolumbią i przejście wzdłuż wybrzeża do pierwszej
kolumbijskiej wioski.
Stamtąd
można popłynąć motorówką na drugą stronę zatoki i
kontynuować autobusem już w Kolumbii. Utknąłem
jednak na wyspach San Blas i po pięciu dniach pobytu na rajskiej Isla
Aguja zdecydowałem
się na powrót do Panamy. Nie musiałem się śpieszyć
bo pojawił się ktoś,
kto zmienił sytuację żywieniową na wyspie. Był to Hiszpan
Angel,
zaprawiony w nurkowaniu i strzelaniu do ryb harpunem. Przy
pomocy całkiem
prostego sprzętu potrafił upolować kilka sporych ryb. Jeśli
do tego dodać
dziesiątki kokosów spadających codziennie z wysokich palm,
nie brakowało
niczego oprócz zimnego piwa. Na szczęście woda
kokosowa też smakuje wyśmienicie,
a miąsz ze środka to przysmak równy czekoladzie (mlecznej,
bo gorzka z
orzechami nie ma sobie równych).
Oprócz ludzi, wyspę zamieszkuje jeszcze kilka czarnych
ptaków, wielkie legwany,
ohydne szczury oraz muchy latające nawet przy silnym wietrze.
Najważniejsze,
że nie ma ani komarów, ani żadnych innych gryzących
owadów które zazwyczaj rujnują
pobyt na plaży. Legwany spacerują sobie wśród palm
i nawet wchodzą do
chaty w poszukiwaniu pożywienia. Życie wydaje się płynąć tak
powoli i
bezstresowo. Cały świat to ta wyspa, którą można
obejść w 10 minut.
Myślałem, że będę sie nudził, ale się myliłem. Kiedy
nadszedł czas
powrotu, wciąż czułem niedosyt.
Rodzina, która tymczasowo zamieszkuje wyspę była bardzo miła
i chętnie z nimi spędzałem
czas. Zazwyczaj mieszkają w Panamie i opiekują się wyspą
tylko 1 miesiąc
w roku. Natomiast głowa rodziny, sprytny i chciwy typ o
znienawidzonym
imieniu Eugenio, mieszka w Carti i od początku mi się nie podobał.
Kiedy ktoś
wyciągał pieniądze, nie mógł od nich oderwać wzroku.
Ciągle za coś kazał płacić,
choć wszystko miało być wliczone w $25, które buliłem przez
pierwsze 2 dni.
Posiłki to praktycznie sam ryż, a hamak nie jest tyle warty.
Nie
tylko ja byłem niezadowolony. Angel upolował kilka ryb i
myślał, że sobie
poje. A Eugenio zwiózł całą rodzinę na Aguja,
nakarmił ich, a to co zostało
podzielił pomiędzy swoich klientów. Do tego po
powrocie na Carti okazało się, że Angelowi
zginęło $10 ze spodni pozostawionych na łóżku!
Najgorsze było to, że powiedziałem Eugenio, że mu zapłacę na koniec.
Bo
pieniądze zostawiłem w
plecaku, a tylko niezbędne
rzeczy przywiozłem na Aguja, gdzie spałem w namiocie. Byłem
pewny, że mi przeszukją plecak wiedząc, że gdzieś tam są pieniądze.
Następnego dnia popłynąłem
po resztę dobytku i myślę, że od straty uratowała mnie metalowa siatka,
którą oplatam mój plecak. Nie zamknąłem
jednak
kłódki
myśląc, że
jest bezpiecznie, ale widać
sam widok stali odstraszył bezczelnych złodziei. Jeśli
Angelowi
wyciągnęli pieniądze ze spodni, to co by stało na przeszkodzie, żeby
przeszukać
mój plecak? Dwa
dni później innemu
Hiszpanowi zginęło $60 na Aguja i atmosfera stała się nieprzyjemna.
Zdecydowaliśmy
wszyscy razem wyjechać do Panamy, a w samochodzie przez przypadek
jechało dwóch
policjantów w cywilu, którzy chętnie słuchali
naszych opowieści.
Wyspy San Blas były nieziemsko piękne, ale niektórzy
Indianie Kuna w ślepej pogoni
za dolarami pokazali nam, że wszędzie, nawet na takim końcu świata,
trzeba mieć
się na baczności.
Pierwsza rzeczą, jaką zrobiliśmy z Angelem po powrocie do Panamy, było
kupno biletów
do Cartagena w Kolumbii za jedyne $150. Choć miałem mocne
postanowienie, że
przez granicę
z Kolumbią przedostanę się pieszo bądź statkiem, na koniec poleciałem
samolotem.
zdjęcia