Z MEKSYKU DO ARGENTYNY 2006 - 07
WYBRZEŻE PACYFIKU, SAN SALVADOR I PANCHIMALCO (grudzień 2006 - styczeń
2007)
zdjęcia
To
najmniejsze państwo Ameryki Centralnej jest
często pomijane przez turystów z powodu opinii kraju
niebezpiecznego.
Infrastruktura turystyczna jest mało rozwinięta, co powoduje,
że
podróżowanie jest trochę bardziej uciążliwe niż w sąsiednich
krajach.
Salwador nie obfituje w wyjątkowo piękne krajobrazy i jest
dość gęsto
zaludnionym krajem. Jednak przy odrobinie chęci można tu
znaleźć wiele
ciekawych miejsc i co najważniejsze, nie trzeba się nimi dzielić z
innymi
zagranicznymi turystami. Ludzie, nieprzyzwyczajeni do
obecności
gringo,
nie próbują na siłę sprzedawać i nie nauczyli się
jeszcze
podwajać cen.
Barra de Santiago
Niedaleko od granicy z Gwatemalą znajduje się miasteczko Barra de
Santiago.
Tam właśnie postanowiłem spędzić pierwszą noc w Salwadorze.
Miejscowość
okazała się być położona na kilkukilometrowym, cieńkim
półwyspie. Jadąc
na pace Toyoty mogłem podziwiać widok Pacyfiku po lewej,
a szeroko
rozlanej rzeki po prawej. Cały półwysep jest
porośnięty lasem wysokich
palm, dających przyjemny cień.
W hostalu hamaki zapraszały do odpoczynku, ale nie dałem się.
Poszedłem plażą
do końca półwyspu, mijając bogate domy ukryte w palmowym
lesie. To był
szczyt moich możliwości, bo byłem przeziębiony a do tego leczyłem
antybiotykami
pierwsze zatrucie tej podróży. Mogłem nacieszyć
się widokiem ciemnej plaży
ciągnącej się po sam horyzont bez żadnego homo sapiens w zasięgu
wzroku.
Liczne ptaki i zmykające do dziur w piasku kraby to były
jedyne napotkane
żywe stworzenia.
Sonsonate i Santa Ana
Barra była świetnym miejscem do odpoczynku, ale już następnego dnia
musiałem jechać
do stolicy kraju, San Salwadoru. Przesiadłem się w mieście
Sonsonate.
Wysiadając z autobusu zapomniałem kapelusza, do którego mam sentyment bo był już ze mną w tylu miejscach!
Dowiedziałem się, że
autobus pojechał na parking i wróci za dwie godziny.
Wrócił po czterech i
odzyskałem mój skarb, ale już było za późno na
dalszą podróż. Spędziłem cały
dzień na dworcu i rozmawiałem z przeróżnymi ludźmi,
którzy przychodzili zjeść
do jadłodajni gdzie się zadomowiłem. Opowiadałem właścicielce
i
nastoletnim pracownicom skąd jestem, co robię i dokąd jadę.
Następnego dnia pojechałem do drugiego co do wielkości miasta kraju,
Santa Ana.
Ulice wkoło dworca były zapchane straganami, a tysiące ludzi
kupowało i sprzedawało
w przedświątecznym szale. Spakowałem aparat i zrobiłem sobie
wycieczkę do
parku narodowego Cerro Verde, podobno jednego z najpiękniejszych miejsc
w kraju.
Niestety wulkan Izalco, którego czarny stożek
kontrastuje z zielenią otaczających
gór, był zamknięty z powodu wstrząsów, co zagraża
lawiną kamieni. Z braku
innych interesujących mnie atrakcji poszedłem drogą w dół,
mijając plantacje
kawy i czasami zdziwionych moją obecnością ludzi. W dole,
pośród otaczających
gór, mieniło się jezioro Cohatepeque. Zatrzymałem
przejeżdżający autobus
i wróciłem do miasta.
San Salvador i okolice
Dzień później już byłem w stolicy, San Salwadorze.
Zamieszkałem u
Miguela, z którym nawiązałem kontakt poprzez zrzeszający
podróżników z całego świata
Hospitality Club (www.hospitalityclub.org). Miguel okazał się
być bardzo
fajnym gościem i już tego samego wieczoru z kilkoma jego kolegami
odwiedzaliśmy
bary, pijąc lokalne piwo i słuchając muzyki na żywo.
Główną atrakcja
kolejnego dnia była Wigilia, którą spędziłem z rodziną
Miguela. Nie było
tradycyjnych polskich potraw oczywiście, ale za to indyk był
wyśmienity.
Gotowaniem, podawaniem do stołu i sprzątaniem zajmowała się
mama Miguela
i nawet nie miała czasu z nami zjeść!
Miguel oprowadził mnie po mieście, gdzie przepaść pomiędzy światem
ludzi
bogatych i biednych jest ogromna. W centrum handlowym takim
jak pięknie
udekorowana Galeria ceny są co najmniej europejskie, a mimo tego sklepy
i
restauracje są pełne ludzi. Następne zetknięcie ze światem
ludzi bogatych
nastąpiło kiedy w barze wieczorem zaczepiły nas 2 kobiety i facet.
Jak to
zwykle bywa w podpitym towarzystwie, rozmowa była dość głośna i
skończyło się
na tym, że pojechaliśmy do mieszkania jednej z kobiet. Jak
twierdzi, kupiła
je od brata, który był ministrem rolnictwa.
Obejrzeliśmy zdjęcia, gościu
faktycznie wygląda na poważnego polityka, nie tak jak nasz burak
wysypujący
zboże na tory. Mieszkanie było luksusowe nawet jak na Europę,
bogato
udekorowane, a widok z balkonu obejmował całe miasto.
Innego dnia pojechałem z bratem Miguela, Francisco, do ośrodka
wypoczynkowego
nad oceanem. To znów był świat bogaty -
przystrzyżona trawka, hamaki, a w
cieniu palm 2 baseny, wszystko o parę kroków od plaży.
W drodze powrotnej
zatrzymaliśmy się w mieście La Libertad, gdzie na molo można kupić różne
ryby złowione w nocy przez rybaków. Wzięliśmy
dorodną sztukę a wieczorem
nareszcie zjadłem rybę i poczułem smak Świąt.
Miguel co roku bierze udział w maratonie. W ramach treningu
dużo biega,
więc przyłączyłem się jednego dnia i pobiegliśmy na wulkan San
Salvador, górujący
nad miastem od północy. To znaczy on pobiegł, ja
nie wytrzymałem 11km pod
górę i bezwstydnie przeszedłem co najmniej połowę dystansu.
Na szczycie oczywiście
satysfakcja i radość, a do tego widok wielkiego, głębokiego krateru.
Martwiłem się jak spędzimy Sylwestra, bo wyjście "na miasto" nie
wchodziło
w grę, jest zbyt niebezpiecznie w nocy. Na szczęście w
oddalonym o 15km
od stolicy Panchimalco poznałem Dorian. Zwiedziliśmy
okolicę, pojechaliśmy
do spokojnego, ładnego miasteczka Suchitoto i czas mijał bardzo
przyjemnie nad
jeziorem opodal. Sylwestra spędziliśmy z jej rodziną,
zjedliśmy kolację
podobnie jak w Wigilię, obejrzeliśmy fajerwerki i nawet nie wiem kiedy
zaczął
się rok 2007. Miałem ochotę zostać dłużej , ale rozsądek
mówił, że trzeba
jechać dalej zanim stanie się to bolesne. Pożegnałem
się ze
wszystkimi, którzy sprawili, że tak dobrze czułem się w tym
kraju i pojechałem
do Hondurasu.
Honduras
Ze
względu na kończącą się wizę nie miałem dużo czasu, więc zatrzymałem
się tylko w miasteczku Marcala oraz w stolicy, Tegucigalpa. Marcala
jest położona w górach porośniętych lasem iglastym. Wiele
krajów tego regionu zaczyna dbać o lasy, które znikają na
skutek wycinania drzew na opał. Do tego stopnia, ze rejestracje
samochodów w Hondurasie noszą napis "dbajmy o nasze lasy".
Marcala okazała się być przyjemnym miastem. Byłem tam jedynym
obcokrajowcem, co zawsze mi się podoba. Co do Tegucigalpa, nie miałem
żadnych oczekiwań. Podobnie jak inne stolice Ameryki Centralnej, jest
miastem brudnym i nieciekawym. Musiałem jednak sam się przekonać i
dlatego zostałem na jedną noc. Pojechałem do centrum, ale już po
godzinie wróciłem, bo nie znalazłem tam nic interesującego.
Podsumowanie Gwatemali
W Salwadorze po prostu zatrzymał się dla mnie czas. Pomimo
tego, że
jest ładnie i
zielono, nie myślałem spędzać tam więcej niż kilka dni.
Jednak
wspaniali ludzie
sprawili, że zostałem 2 tygodnie i z trudem wyjechałem. Być
może dlatego,
że nie przyjeżdża tu wielu turystów, ludzie są mili dla
tych,
którzy się pofatygują.
A nie potrzeba wcale odwagi żeby tu podróżować,
tylko zwykła ostrożność
i, jak zawsze, odrobina szczęścia.
zdjęcia