www.mariusztravel.com logo



Z MEKSYKU DO ARGENTYNY 2006 - 07

KOLUMBIA. DWUTYGODNIOWY, SAMOTNY TREKING W GÓRACH SIERRA NEVADA DEL COCUY (marzec 2007)
zdjęcia   informacje    mapa

Po powrocie z Wenezueli do Kolumbii pojechałem prosto do miasteczka Cocuy u podnóża pięknych gór Sierra Nevada del Cocuy. Miasteczko charakteryzuje się tym, że wszystkie domy pomalowane są na biało, natomiast drzwi i okna na jasnozielono. Spędziłem tam 1 dzień przygotowując ekwipunek i prowiant na wypad w góry. Kiedy wszystko było gotowe, poszedłem się zarejestrować i zapłacić za wstęp do Parku Narodowego. Tak jak w innych Parkach, cudzoziemiec płaci 3 razy więcej niż Kolumbijczyk. Jednak to co usłyszałem w biurze w jednej sekundzie położyło kres moim planom. Park był zamknięty do odwołania z powodu zmian klimatycznych!!! Chodziło o suszę, ale Mario, urzędnik Parku, tak to określił aby dać mi do zrozumienia, że to z winy mojego kraju. Ktoś o moim wyglądzie powszechnie uważany jest za Amerykanina, a USA jest odpowiedzialne za produkcję 40% gazów cieplarnianych. Jednak kiedy napomknąłem, że jestem Polakiem i od dawna marzyłem o tych górach, nastąpiła spodziewana zmiana. Mario zaczął wydzwaniać do przełożonych, aby w drodze wyjątku pozwolono mi na odwiedzenie Parku. Czekał na pisemne potwierdzenie które jednak nie nadeszło, faks milczał jak zaklęty. W końcu powiedział: "idź, zarejestrujesz się jak wrócisz". Jak się później dowiedziałem, Park został otwarty następnego dnia.

Spotkanie Douglasa

O 7 rano wsiadłem do starego autobusu, który codziennie objeżdża okoliczne gospodarstwa i zbiera mleko. Na początku kontrola wojska, które w mieście ma barykady i jest obecne na każdym kroku. Jeszcze 5 lat temu rządzili tu partyzanci FARC i żaden obcokrajowiec nie miał wstępu. Teraz wszyscy wysiadają z autobusu, rewizja, zaglądanie do plecaka. Przyzwyczaiłem się. Najbardziej niepokojące jest to, że większość żołnierzy to nastolatki. Za młodzi na papierosy czy piwo, ale nie na karabin. Kierowca autobusu też nie mógł mieć więcej niż 17 lat, i najwyraźniej chciał pobić jakiś rekord. Na jednym z zakrętów nie wyrobił i walnął w przydrożny głaz. Myślałem, że będzie tak jak na filmie "Miłość, szmaragd i krokodyl", wszyscy zabiorą swoje manatki i pójdą piechotą. Ale nie, młodzik zrobił głupią minę, zapalił silnik który zgasł przy uderzeniu, cofnął trochę i pojechaliśmy dalej. Wysiadłem na wysokości 3700m, kupiłem 3 litry ciepłego mleka w pobliskim gospodarstwie i rozpocząłem wędrówkę. Po drodze spotkałem Duglasa. Okazało się, że ma dwie pary raków i dwa czekany. Postanowiliśmy razem wybrać się na górę Pan de Azucar.

Pan de Azucar

Następnego dnia poszliśmy doliną wzdłuż rzeki prawie pod same moreny polodowcowe u podnóża góry. Rozbiliśmy namiot i położyliśmy się wcześnie spać. Pobudka była już o 3 rano, a o 4 byliśmy w drodze na szczyt. Po dwóch godzinach stromego podejścia po kamorach i głazach dotarliśmy do lodowca. Wydobyliśmy sprzęt i zaczęliśmy piąć się w górę powolnym krokiem, uważając na podstępne szczeliny. Minęliśmy ogromną, około 100-u metrową skałę Pulpito del Diablo i wkrótce byliśmy blisko celu. Jeszcze tylko ostatnie podejście grzbietem i stanęliśmy na szczycie! Zaczęło się chmurzyć więc zeszliśmy do Pulpito nie tracąc czasu. Jeszcze niedawno lodowiec otaczał skalę ze wszystkich stron, teraz cofnął się o kilka metrów. Ocenia się, że w ciągu najbliższych piętnastu lat znikną wszystkie lodowce w tych górach! Tempo zmian jest niesamowite. Zmęczeni wróciliśmy do namiotu. Duglas odpoczął i poszedł do swojej bazy, ja natomiast zostałem na noc. Następnego dnia przeszedłem dwie przełęcze i dotarłem do Laguna de la Plaza. Zasnąłem z nadzieją, że rano zaświeci słońce.

Cerros de la Plaza

Obudziłem się i wiedziałem, że to będzie mój dzień. Krajobraz był niesamowity: niebieskie jezioro, skaliste góry okryte lodowcami, a na brzegach frailejones niczym drzewa! Rośliny te rosną zaledwie 1cm na rok, a wiele okazów ma tutaj ponad 2 metry! Obszedłem jezioro i zacząłem piąć się w górę. Moim celem były góry Cerros de la Plaza. Doszedłem do pierwszego szczytu i skalistym grzbietem poszedłem na północ. Musiałem wspinać się po skałach lub po nich schodzić, i nawet nie zauważyłem, kiedy zgubiłem moje kijki. Postanowiłem wejść na najwyższą górę i wracając poszukać zguby. Skalisty szczyt był trochę trudny a przepaść co najmniej kilometrowa, ale byłem tak blisko, że nie mogłem zrezygnować. Góra miała 4850m i lodowiec na zboczach. Pomyślałem, że przejście po lodowcu będzie łatwiejsze niż wspinanie się grzbietem, ale się myliłem. Lodowiec był miejscami stromy a ja nie miałem raków. Zacząłem się ślizgać i o mały włos nie wpadłem do kilkumetrowej dziury z lodowatym jeziorkiem na dnie! Udało mi się jednak dotrzeć na drugą stronę bez uszczerbku na zdrowiu. Musiałem wejść po skałach, które z daleka wyglądały znośnie. Wspiąłem się kilka metrów i stanąłem na skalnej półce. Miałem przed sobą następne kilka metrów bardzo kruchych skał. Chwytów było dużo do wyboru, ale wszystkie były niepewne. Ostrożnie pokonałem tą przeszkodę w nadziei, że to już ostatnia, ale znalazłem się na kolejnej półce. Nade mną znów kilka metrów skał, a po lewej metrowa szczelina. Nie pozostało nic innego jak wspinać się dalej szczeliną. Kiedy w końcu wdrapałem się na skałę, odetchnąłem z ulgą, a poziom adrenaliny zaczął nareszcie opadać. Miałem ochotę na coś słodkiego, a w plecaku była czekolada. Wymyśliłem jednak, że zjem ją dopiero jak odzyskam drogocenne kijki. Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie je zostawiłem. Na szczęście chmury wciąż utrzymywały się poniżej i widoczność była dobra. Szukałem gorliwie z myślą o czekającej nagrodzie, i wkrótce zobaczyłem moje skarby leżące jakby nigdy nic na skale. Nic już nie stało na przeszkodzie, żeby dobrać się do czekolady.

Za Laguną de la Plaza

Wróciłem do namiotu i zbierałem siły na kolejny dzień. Miałem do przejścia trudny odcinek. Ścieżka zniknęła, a pojawiły się przeklęte moreny. Takie małe górki, pozostałości po lodowcach. Same skały, głazy, kamienie i kamory. Na mapie kilka centymetrów, a w praktyce cały dzień męczącego marszu. Tego dnia doszedłem do Laguny Rincon. Zaczęło padać i pogoda najwyraźniej się psuła. Szóstego dnia pokonałem kolejną przełęcz i zszedłem do szerokiej doliny Valle de los Cojines. Usłana była twardym mchem przypominającym poduszki. Rozbiłem się przy rzece i następne 3 dni spędziłem głównie w namiocie, czekając na lepszą pogodę. Trochę się przejaśniło, ale wkrótce znów padało. Poszedłem w górę doliny do Laguny Avallanal, tam rozbiłem namiot w błocie i spędziłem kolejne 2 noce. Nie mogłem przeboleć, że nade mną góruje Ritacuba Blanco, najwyższa góra Cocuy, a ja nie mogę zrobić jej zdjęcia. Tylko raz ją zobaczyłem, w nocy przy świetle księżyca. Była ogromna, tak potężna, że aż mi się nieswojo zrobiło i uciekłem do namiotu.

Powrót

Rano widoczność znów spadła do 15 metrów. Najgorsze, że kończyła mi się wiza kolumbijska. Nie było wyboru, musiałem dać za wygraną. Spakowałem się i już o 7 rano byłem w drodze do Cocuy. Musiałem przejść 3 przełęcze i 2 rzeki, gdzie poziom wody był niebezpiecznie wysoki. Jedyne wyjście to ściągnąć buty i przejść brodem, i tak też zrobiłem. Nawet nie bolało, bo woda była paraliżująco zimna. Dopiero o 10 w nocy dobijałem się do (zielonych oczywiście) drzwi hotelu, a o 11 zasnąłem jak kamień. Obudziłem się z mocnym postanowieniem, że przeczekam porę deszczową i wrócę w czerwcu. Jak się jednak okazało, moje postanowienie nie wytrzymało próby czasu.
Czasami dostaję meile z pytaniami o informacje praktyczne. Nie zamieszczam ich w relacjach bo takie informacje szybko stają się nieaktualne. Ale tym razem zrobię wyjątek. Tutaj znajdziesz meil, który napisałem w odpowiedzi na pytania dotyczące Sierra Nevada del Cocuy. A teraz zapraszam na  zdjęcia