Z MEKSYKU DO ARGENTYNY 2006 - 07
UTILA - NAJTAŃSZE NA ŚWIECIE MIEJSCE DO NAUKI NURKOWANIA (listopad 2006)
zdjęcia
Wielu podróżników odwiedzających Honduras "zalicza"
piękne wyspy Islas de la Bahia. Utila jest jedną z nich. Słynie z tego,
że jest jednym z najtańszych na świecie miejsc do nauki nurkowania.
Szybką, dużą motorówką płynąłem tam ponad godzinę. Słońce było
już nisko, co nadawało wodzie i niebu pięknych kolorów.
Siedziałem wraz z kilkoma innymi na przodzie motorówki
rozbijającej fale i przyglądałem się wyspie rosnącej z minuty na
minutę. Byłem gotowy na następną przygodę.
Nurkowanie
jest przeciwieństwem tego co lubię, czyli gór. Jednak trzeba
spróbować różnych sportów, więc wykupiłem kurs
nurkowania "Open Water". Zaczęło się od czytania książki i oglądania
filmu. Następnie nurkowanie w płytkiej wodzie, ucząc się podstawowych
umiejętności. W końcu "normalne" nurkowanie, gdzie mogłem praktykować
te umiejętności. Nawet się nie obejrzałem, a już było po wszystkim. W
sumie zszedłem pod wodę 6 razy, po czym napisałem egzamin, 50 pytań, 1
błąd. I koniec. Wtedy zdecydowałem się na kurs zaawansowany. Tego
samego wieczora popłynęliśmy nurkować w ciemności. To było coś zupełnie
nowego i ekscytującego. Po drodze świecił nam pełny Księżyc.
Przygotowaliśmy sprzęt i jeden po drugim wskoczyliśmy do wody czarnej
niczym smoła. Zejście pod wodę w ciemności było trochę straszne. Po
kilku metrach włączyliśmy latarki i wkrótce byliśmy na samym
dnie, 20 metrów pod powierzchnią. Nocne nurkowanie ma ta zaletę,
że pozwala podziwiać prawdziwe kolory rafy. Woda filtruje kolor
czerwony jak pierwszy, więc na głębokości wszystko jest ciemne i
niebieskawe. Natomiast w świetle latarki rafa eksplodowała żywym,
czerwonym kolorem. Coś wspaniałego!
Wpływaliśmy w wąskie przesmyki, kaniony i do jaskini, wszystko
uformowane przez korale. Wyglądały one jak skały w górach, z tą
jednak różnicą, że woda pozwala zawisnąć nad "przepaścią".
Szybować bez wysiłku jak kondor nad skalistymi Andami w Peru. To jest
niesamowite uczucie.
Następnego
dnia popłynęliśmy na północ od wyspy. Rafa jest tam
równie piękna jak na południu. W ramach kursu spędziliśmy
pół godziny identyfikując różne formy podwodnego życia,
od korali do ryb i krabów. Nie zobaczyłem niczego nowego,
dowiedziałem się, co dokładnie zobaczyłem. Uświadomiłem sobie jak
bardzo różnorodne jest życie rafy koralowej. Wcześniej ryby
dzieliłem na małe i duże, oraz na te kolorowe i zwykle. Nie wiedziałem
za bardzo, co jest niebezpieczne. Z drugiej strony, choć wiedziałem że
"to czarne kolczaste", czyli jeż morski, może oparzyć, i tak wsadziłem
rękę tam gdzie nie trzeba podczas nurkowania we wraku. Poczułem ostry
ból w kciuku, zaświeciłem latarką i zrozumiałem mój błąd.
Następna cenna lekcja!
Pomimo tego wrak był po prostu wspaniały. Zeszliśmy do głębokości 30
metrów, co było moim rekordem. Haliburton został zatopiony w
1998 roku specjalnie, aby stworzyć wrak dla płetwonurków.
Powstał przy tym zupełnie nowy ekosystem. Nurkowanie we wraku było
trudniejsze niż przypuszczałem. Nie jest łatwo wpływać przez wąskie
drzwi i okna, jak się okazało. Przy pierwszym podejściu zahaczyłem
butlą, potem już uważałem. Potrzeba dużo praktyki żeby swobodnie
kontrolować kierunek i głębokość bez użycia rąk. Wrak Haliburtona był
niezłym wyzwaniem.
Ostatniego
dnia pobytu popłynęliśmy nurkować do Black Hills, określanych przez
wiele osób jako najpiękniejsze miejsce w okolicy Utila. Jest to
podwodna góra uformowana przez korale, gdzie znajdują
schronienie tysiące ryb. Niezapomnianych wrażeń dostarczyła mi ławica
niebieskich, 10 centymetrowych rybek, pływających jakby nas w
ogóle nie było. Umyślnie wpływałem im w drogę, a one przepływały
mi przed sama twarzą, jedna za drugą, a była ich co najmniej setka!
Czułem się jakbym był zanurzony w ogromnym akwarium gdzie,
najpiękniejsze kolory i kształty jakie natura ma do zaoferowania
znalazły się na wyciągniecie ręki. Niestety nurkowanie nie jest tanim
sportem i musiałem wracać do rzeczywistości.
Cały następny
dzień zajęło mi dotarcie do granicy z Gwatemalą. Drogi są dość dobre,
ale kraj górzysty, a większość autobusów nadaje się tylko
do muzeum. W każdym, oprócz kierowcy, pracuje jeszcze facet
sprzedający bilety. Ma także za zadanie wypełnić autobus pasażerami.
Zatrzymywaliśmy się w wielu punktach miasta, a on wyskakiwał i namawiał
ludzi do wsiadania. Obejmował swoje ofiary, coś im tłumaczył i
prowadził w stronę drzwi, po czy biegł dalej namawiać. Na twarzach
ofiar najczęściej malowało się powątpiewanie, ale wsiadały. Kiedy
spytałem, czy ten autobus jedzie do Agua Caliente, zapewniał, że tak.
Przy kupnie biletu okazało się, że muszę się przesiąść. Kiedy
zatrzymywaliśmy się po drodze, do autobusu wsiadało nieraz ponad 10
osób sprzedających co się tylko da, od jedzenia do
długopisów. Od 8 letnich dzieci do 70 letnich babci.
Doceniam to, że uczciwie zarabiają na skromne życie, choć nieraz bywają
trochę natrętni.
Następnego ranka przekroczyłem granicę i
znów byłem w Gwatemali.
zdjęcia